Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze strzał, z dymu i z ognia, z wrzasku śmierć wieszczącego, — tej korony pałąki, zęby jej i promienie świecące.
Wróg zakwitł w oczach Polski idącej, jakoby chmur lotne zwały, z których pioruny strzelają i grom zlata.
Skoro katabasis, aż do śmierci strudzona, w lasy wkroczy, — wróg lasy podpala, a wicher głownie w obóz miota. Skoro na pola wstąpi puste, — wróg wokół pali chaszcze, trzciny, kępy na łąkach, ścierniska, resztki zbóż, szopy na puszczy, sterty i stogi. Dym się gęsty wlecze zwojami nad ziemią okrutną. Promień słońca przebić go nie może, wiatr go rozpędzić nie zdoła. Jeżeli wojsko zobaczy dalekich chat białe ściany, — wnet chaty płoną, a wielkie płomię miga się, rozdyma, trzepie, przysiada, skacze w górę i rozdziera przestworze, ni to śmiech na świat cały z polskiej sławy. Wielkie tam cudnokształne drzewa dymu kwitną spokojnie w niebiosach nad ludzkiemi krzykami. Jeżeli popod dymem błyśnie strumienia woda radosna, wnet w nią orda dziesiątki tysięcy wdepce koni i w bagno strumień zamienia. Wszystkie mosty na drodze pochodu zerwane, a groble zniszczone. Zdradzieckie tam wyżłobiono kanały, wilcze doły poryto i niezgruntowane zapadnie. Wicher jesienny zewsząd niesie dym rudy, oczy nękający i duszę.
Pali ogień pragnienia. Głód do oczu zagląda.
Choroba w wozach skowyczy. Padają mieczem porażone konie. Lecz kiedy ogień w około tańczy na kresach widzialni i kiedy oddech zatłumiają dymy,