Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Szopen a Naród.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków, co zlały się w jedno krwawe, spienione pytanie: Czemu, czemu, czemuś nas opuścił, o Panie?!
Chwila milczenia.
Niema odpowiedzi.
Człowiek ochłonął. A dusza jego rozgrzmiała jakimś przeolbrzymim, bohaterskim, uroczystym tonem, śpiewem z bólu wyzwolonej duszy, co dorosła swemu Przeznaczeniu, co bez lęku i bez grozy, z zaciekłym, groźnym męstwem patrzy w upiorne, tajemnic swych pewne ślepia sfinksa, ale na nic... Jednakowoż go lęk ponosi, chciałby wszystkie pieczęcie porozrywać, a one nietknięte:
Życie nie przestało być zagadką, ani śmierć ciężkim strachem i tajemnicą, i w zadyszanym bólu jęczy człowiek to straszne: „Czemu?"
I straszny płacz rozsadza mu piersi, rozpaczny szloch konających, którym życia nie żal, tylko jedynie tego, że dłużej walczyć nie mogą. Ale na