Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Androgyne.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Darł się przez gąszcze potwornych roślin, co, zda się, wszelki jad ziemi, wszelką truciznę wszechświata w siebie wchłonęły.
Błądził po mokrych zaroślach, wśród krzewów słodkogorza, co fioletowym kirem żałoby oplątały jego nogi, szedł wzdłuż płotów wilczojagody, co kwitły złowrogą czernią lśniących gron; łodygi szaleju wykrzykiwały brudnem, popielatem kwieciem upiorne czary; a po przydrożach straszyły go bielmem zaszłe oczy dziędzierżawy; biły go po twarzy wysokie byliny blekotu; oślepiały go jaskry, co się paliły płomiennymi językami ogniów halnych.
Szedł przez tajemniczą u lubieżną senność wielkich pól maku; przedarł się przez białą równinę kwiecia narcyzów; słyszał, jak w głos zaśmiały się dwie gwiazdy, co się kołysały na wysokich prętach; zabłysły mu w oczach dwa rubiny złotego węża, co te dwie łodygi oplótł namiętnym pierścieniem jej ciała, — aż naraz stanął przerażony:
Zewsząd ścieśniała się przestrzeń, z odległych dali biegła ku niemu, zwężała się i ścieśniała wokół niego, okoliła go murem i ujrzał się w jakiejś tajemniczej sali, coś w kształt świątyń eleuzyńskich, w których się odbywały dziwne misterya; coś w kształt hali, w której półbogi germańskich północy miewały w świetle zórz polarnych swe tajne narady; to znowu zdawało mu się, że jest w podziemnych pieczarach Indyj, w których kapłani Thuggów do oczu ofiar przysadzają jadowite żmije; to znowu widział się w gotyckiej kaplicy książęcej warowni, gdzie świętokradzcy mnisi odbywali wśród najdzikszych orgij obłąkanych potępieńców na ciele nagiej kobiety swe sabathy szatańskie.