Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Teatr.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie takiemi samemi elementami możliwej całości, jak barwy, dźwięki i słowa, co nie implikuje wcale pomieszania różnych sztuk ze sobą. Słowa na scenie są o tyle dobre, o ile są ściśle związane z działaniem pod względem formalnym. Nie »rewindykuję praw do fantastyczności« w dawnem znaczeniu, tylko wprowadzam zupełnie nowe pojęcie fantastyczności psychologicznej, otwierającej nieznane horyzonty kompozycyjne.
Wł. Skoczylas. — Obniżenie Tumora jako »matematyka« (wybaczcie matematycy) i jako człowieka uważam za zupełnie niesłuszne. Krytyka jakichś poglądów moich postaci i wnioskowanie stąd o moich poglądach jest czemś śmiesznem. O Formie ani słowa. Wiem dokładnie co robię i dlaczego (proszę czytać i zrozumieć moje teorje), ale piszę sztuki zupełnie bezpośrednie i oburza mnie zarzut nieszczerości.
W. Pr. — » W. Prrr!...« (Nie żartuję z nazwiska, tylko z pseudonimu).
Emil Haecker. — Zdarzyć się musi, że nareszcie przyjdzie ktoś, który napisze prawdziwą teorję sztuki. Dlaczego to nie mam być ja? Czemu Haecker temu się dziwi? A jeśli się dziwi, to musi mi udowodnić dlaczego. Udowodnić nie może, bo ani w ząb nie rozumie mojej teorji. Czasami myślę, że będę musiał wezwać popularyzatorów, jak Einstein. Czy ludzie ci, którzy nie rozumieją, są niedość inteligentni? Nie — w wielu wypadkach są tylko leniwi. Jestem największym przeciwnikiem bezsensu dla bezsensu, a zwolennikiem rozszerzenia kompozycyjnych możliwości. Haekker wmawia mi to pierwsze stanowisko. Cytowanie »bykołaka«, ze względu na mój dopisek u dołu, jest świadomie fałszywem zużytkowaniem go na moją niekorzyść. Posądzanie w krytyce o blagę jest tem samem, co opowiadanie o kimś, że ukradł, lub zabił, kiedy się do tego nie jest pewnym. Ja nie dążę do upadku