Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc dziś — szepnęła Hela. Atanazy uciekł z salonu i wyszedł na dwór. Gorący wicher dął mu prosto w twarz, buchając z czarnej czeluści gór, jak oddech jakiejś potwornie wielkiej żywej istoty. Resztki śniegu bielały fosforycznie w poświacie zachodzącego za wał chmur bladego sierpa. Gwiazdy migały niespokojnie. „Czemu największe uczucia, najgłębsze przemiany ducha związane są zawsze z wyszukiwaniem odpowiedniego miejsca dla tej wstrętnej kiełbasy?“ — pomyślał z rozpaczą Atanazy. „I to nietylko u mnie, ale u największych tego świata. Unosić się oto tam w bezpłciowej postaci na tym wale obłoków, zmięszanych ze szczytami, być tą jednością w metafizycznem znaczeniu, a nie złudą rozwścieczonych ciał“. „Małżeństwo w obecnej formie zniknąć musi. Na tle zmechanizowania pracy i rozwoju sportów, erotyzm wogóle zaniknie, lub dojdzie do tego poziomu, na jakim jest obecnie u bardzo prymitywnych warstw. Dzieci wobec konieczności specjalizacji już w 2-gim miesiącu będą zabierane matkom, badane i segregowane. A matki więcej będą miały czasu na zajęcia, które będą wydzierać powoli mężczyznom“. To pomyślawszy odwrócił się.
Willa płonęła prawie wszystkiemi oknami. W przerwach wichru słychać była szalone grzmocenie nienasyconego formą Ziezia w nieszczęsny instrument. Zażywając niezmiernie rzadki narkotyk (czysta, oryginalna apotransformina Merck’a [C38H18O35N85]), zbliżał się on szybko do ostatniej fazy swego obłędu. Apotransforminiści (na palcach można było ich policzyć) uważali kokainistów za ostatnią hołotę. Ale cóż — gram tego „najszlachetniejszego świństwa“ kosztował dobry majątek ziemski. A Ziezio nie częstował nikogo z zasady. Istniał tylko w muzyce. Już życie samo w sobie odpłynęło od niego, mimo, że uwodził jeszcze automatycznie jakieś dziewczątka. Sławny na świecie całym, bogaty jak niejeden amerykański nabab, nieubłagany dla