Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trastów, miejsca rozpędu i dopingu dla drobnych wyścigów ze samym sobą. Chyba zrezygnować ze wszystkiego i zacząć pić i kokainować się jak Jędrek? Ale na to nie miał jeszcze odwagi. Wypadki, któremi pogardzał, przerastały go — stąd płynęła spotęgowana jeszcze pogarda dla samego siebie, którą do czasu tylko mógł przed sobą ukrywać. W zniszczeniu tylko zdawał się być jedyny ratunek, a życie codzienne: „młode małżeństwo“ i obowiązująca jeszcze mimo tylu zdrad (a może przez nie właśnie) zachodząca „Wielka Miłość“ — z jakąż goryczą wymawiał w myśli te słowa — zmuszała do budowania każdego nędznego dnia w sposób pozytywny. Każdy wie co to znaczy. A wmięszać się w jakąkolwiek działalność nie miał siły, ani ochoty. Wszystko było jeszcze niby za małe, niedociągnęte do jego ambicji, której nieznacznie pozbywał się z dnia na dzień w przebiegu codziennego życia w willi pani Osłabędzkiej. Pisał i udawał przed sobą, że pisze coś wartościowego. Była to jakaś dywagacja filozoficzno–społeczna bez określonej formy i jednolitego punktu widzenia. Ale myśli, które w rozmowach z przyjaciółmi zdawały się mieć wagę i głębię, sformułowane na papierze z konieczną bezwzględnością i ścisłością, okazywały się albo zupełnie banalnemi bzdurami, albo niedoskonałem, zdeformowanem wyrażeniem czegoś w ramach jego możliwości niewyrażalnego, na granicy nieprzemyślanej do samych podstaw filozofji i pół artystycznego bezsensu, nieusprawiedliwionego artystyczną formą. Tylko w rozmowach i w słabnących „przeżyciach“ erotycznych z Zosią czuł Atanazy, że żyje naprawdę, ale i to wkrótce wyczerpało się definitywnie. W ponurej pustce, która niewiadomo kiedy zawlokła powoli cały jego wewnętrzny widnokrąg, paliło się w oddali jedno ognisko demonicznych potęg, kusząc ku czemuś nieznanemu, niszczącemu. Była to pokonana do pewnego stopnia miłość (— wstrętne słowo —) ani