bowałem lekkiego wstrząsu, aby co tydzień, czy co 5—6 dni, zaczynać „nowe życie“ nanowo. Na jednej z tak zwanych „orgji“ spotkałem Ossowieckiego, który później dał mi znać, że coś ważnego ma mi do powiedzenia. Niestety musiałem wyjechać nie zobaczywszy się z nim. W jakiś czas potem, kiedy nie piłem już 9-ty miesiąc, spotkałem go w towarzystwie i spytałem co chciał mi wtedy zakomunikować. Spojrzał na mnie badawczo i odpowiedział: „teraz to już jest niepotrzebne“. Na moje nalegania przyznał mi się, że chciał ostrzedz mnie przed grożącym mi według niego obłędem. „Miał pan jeszcze dwa do trzech tygodni takiego życia, a potem koniec“ — odpowiedział. Otóż wtedy sam nosiłem się z myślą zaprzestania eksperymentów na czas dłuższy, ponieważ częstość ich (drugi raz w życiu) zaczęła przekraczać granice dozwolone nawet dla tak trudno nałogującego się osobnika jak ja. I byłbym to bezwątpienia zrobił sam, bez żadnych sztucznych środków, jak to robiłem kilka razy, nawet w mniej groźnych „obstojatielstwach“. Ale bezwzględnie pomógł mi peyotl, gdy raptownie przestałem pić i nie wziąłem do ust nic, (prócz czasami troszkę(u) piwa, przez przeciąg 14-tu miesięcy) i to bez najmniejszego trudu. Oczywiście trzeba na to woli. Na samym peyotlu nikt bez wysiłku daleko nie zajedzie. Ale czasem trzeba tylko umieć zdeklanszować (mgdyknąć, pryksnąć, pierwszoprztyknąć, krwampknąć, plupsnąć) pierwszy odruch zdrowej woli, aby cały gmach dalszy sam się niejako na nim zbudował.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nikotyna Alkohol Kokaina Peyotl Morfina Eter.djvu/138
Wygląd