Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nej — byle nie to co jest i być ostatecznie może. Niestety któż to potrafi — tylko obłęd, lub zbrodnia przebić może tę ścianę pospolitości — czasem twórczość — ale i to nie. Mniejsza z tem. Tak się tego bał — ale w tem tylko był urok życia. Nie był sobą — jedyna chwila odpoczynku ponad całem istnieniem. Psychiczny szalej własnej produkcji, a stwarzający mimo to coś obcego, niewiadomo gdzie istniejący (jak „byt idealny“) świat absolutnej zgody wszystkiego ze wszystkiem. Tak: nie był sobą: (o rozkoszy!) tamten wewnętrzny drab patrzał przez jego oczy, jak przez szybki, jak zwierz, czający się w ciemnościach.
A potem wszystko zmieniło się w to... Zwalili się na siebie, jakby z nieskończonej, bezkierunkowej w istocie wysokości obojętnej przestrzeni. To darcie na strzępy ucieleśnionej w miękkich zwałach rozkoszy, to bezwstydne odarcie ze skóry nagiego mięsa palącego się dziką żądzą, to nieludzkie nasycanie wydartego z trzewi prawie metafizycznego bólu... Nasycanie bólu? Tak. Znowu przekonał się, że to jest jednak coś i w ten sposób rozwiązując problem natychmiastowego, na poczekaniu, zwarjowania, zapadł jeszcze głębiej w nieprzezwyciężone objęcia swych potworów z Krainy Dna. Ryjąc jak wieprz całym sobą w najstraszniejszem świństwie istnienia, wisiał nad całym światem, świdrując wzrokiem wściekłego jastrzębia tonące w bezgranicznej przepaści zła tamte oczy. W ich spotęgowanej rozkoszą ukośności zdawała się lśnić Tajemnica Bytu. A wszystko to kłamało zawzięcie, z bestjalską, idjotyczną furją. Doszedł Genezyp do szczytu: usamotnił się w tej chwili okropnej, zamiast się omamić złączeniem dwóch ciał. Psychicznie dalej w tym kierunku pójść nie można. Bardziej był samotnym teraz, niż wtedy z Toldziem w dzieciństwie i nawet niż wtedy w łazience.
Ponuro oddała mu się księżna, czując, że mimo wszystko nie potrafiła zgnębić tego smarkacza, tak, jak chciała. O ja-