Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zaż sam w sobie i trocha bydląt — to mało. Tylko żywy mur chiński mógł jako tako to załatwić — ale to było coś w rodzaju lawiny: bezimienny żywioł. Lepiejby jeszcze zrobiła „eine Weltkatastrophe“ — zderzenie planet, czy wejście w nieznaną mgławicę.
Księżna. — Pan jest niemożliwie brutalny. Myśmy mówiły tu z godzinę przed pana przyjściem, wszystko ułożyłyśmy, już było tak dobrze, tak dobrze, a tu...
Genezyp: — Porozumiały się panie jako kobiety, mama ma pana Michalskiego — pani chce mieć mnie. Mamie jestem niepotrzebny, nawet zawadzam jej w tem całem „nowem życiu“ (z ironją) — chce mnie zwalić z karku i jako syna i jako opiekuna. Anadjomene z piany od piwa — pienił się — tania gargotka z hygjenicznemi miłosnemi placuszkami, — ja nie chcę być jaką „Selbstbefriedigungsmaschine“, ja...
Matka: — Zypciu! Tu jest twoja siostra. Zastanów się co mówisz. To obłęd zupełny, — ja już nie wiem kim ja jestem. Boże, Boże...!
Genezyp: — Niech mama nie wzywa Boga, bo Bóg dla mamy dawno umarł: razem z papą: to było jego istotne wcielenie. — (Dobrze, ale skąd to bydlę wiedziało n. p. o tem?) — A ta „siostra“ za parę tygodni więcej będzie wiedzieć o życiu, niż ja — a może już wie teraz. Nie mam nic przeciw Abnolowi, ale zdaleka od Liljan.
— Podświadoma zazdrość brata — rzekła z naukową powagą księżna.
Matka: — Sturfan jest potomkiem bojarów rumuńskich, a za rok niecały będą mogli się pobrać. Liljan kończy szesnaście lat we wrześniu.
Genezyp: — A róbcie sobie co chcecie! Nie wiedziałem, że w ten pierwszy dzień wyjścia mojego ze szkoły, takie będę miał przyjemności. Wszyscy za mnie coś chcą robić, a nikt