gnuśnie, ze zsumowanych przypadkowo osobistych bezsensów. tworzyła się tak zwana historja. Bo „historja naprzód, czy nawspak, to chyba największa z blag“ — jak mówi poeta. Za paręset lat nie będzie już mózgu zdolnego scałkować narastającą komplikację. Tysiąc rzutów nie da pojęcia o jednej chwilce tej najdziwniejszej z epok. Najdziwniejszej, ale dla kogoś z innej planety — nie dla nas już niestety. Ponad tem unosi się tylko zasada Wielkich Liczb. ostatnia instancja wszechświatowej konieczności tak w fizyce, jak i (trochę inaczej) w dziejach żywych stworzeń — biuro statystyczne jako kryterjum Prawdy — do tegośmy dopełzli. I nikt nie widział (i nie zobaczy) całej potwornej „zdumiewającości“ tworzenia się czasów i samego w nich trwania, bo o ile życie prywatne było wtedy dość już oddziwnione, to dzieje przedstawiały poprostu ucieleśnioną samą pospolitość. I nie wtem była rzecz, żeby rzeczywistość naprawdę była pospolita — fakty same w sobie dziwne, ciekawe np. dla Ludwika XIV–go lub Cezara, rosły jak astralne grzyby po jakimś metafizycznym deszczu, ale nikt tego nie widział. A cóż jest warte cokolwiek, co istnieć może, jeśli tego nikt nie widzi? Nic. Chyba że ciekawem jest Istnienie Poszczególne samo w sobie. czyli jakieś jedno jedyne dla siebie „ja“. Ale w nich nieciekawie odbijałby się świat nawet dla jakiegoś idealnego nad-obserwatora, o ileby takowy istniał. Zabawna była całość, zablagowana, nieodgadniona. Przepaści otwierały się nie tam, gdzie ich oczekiwano: doskonałość społeczna niosła w sobie jad, będący integralną jej częścią: nad–komplikację, przerastającą siły indywiduum. Nikły głos uprościcieli konał w gąszczu bezosobowej zawiłości — jałową pustynię stwarzały: mnogość i bogactwo (pozorne) — tak jakby ktoś na trzech-centymetrowej minjaturze zechciał wyrysować wszystkie pory skóry, wągry i pryszczyki — muszą wtedy z konieczności zatracić się rysy twarzy i podobieństwo. Ludzkość traciła
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/37
Wygląd