Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cesów samej mechanizacji i o tem co będzie, kiedy już wszystko zmechanizowanem będzie. Zadziwił wszystkich biedny, genjalny skazaniec, „cierpkością“ swoich uwag i dowcipem. A kiedy zjedzono ogony szczurów w sosie z duszonych w pomidorach pluskiew i zapito świństwo to świetną ryżową wódką z różaną wodą, mandaryn Wang wstał i rzekł:
— Pora już. — Kocmołuchowicz poprosił o parę słów na stronie:
— Jedyną moją prośbą, panie marszałku, to pół godziny rozmowy z moją żoną na osobności. Przytem muszę napisać dwa listy: do pierwszej żony i córeczki.
— Ależ oczywiście, generale — mówił przyjaźnie Wang. — Ha — ma pan jeszcze pierwszą żonę? — zainteresował się. — To świetnie, to świetnie. Nie wiedziałem, że córeczka jest z pierwszej... Ale to nic, nie tego, nie zmienia naszych planów?
— Ależ nic a nic. Gdzie?
— Tam w saloniku. — Poklepał Kocmołuchowicza poufale po plecach. Niezwykły ten u chińczyków wypadek wzruszył wszystkich nieomal do łez. Ale oficerowie kwatermistrza nie śmieli do niego podejść. Wytworzył się jakiś nieprzekraczalny dystans, czy ściana tajemna — ani rusz. On też nie miał na nich ochoty. Co tu gadać w takiej chwili. Trzeba się trzymać — ot co. Co innego Persy, która rozmawiała właśnie z Zypkiem i chińskim szefem sztabu o tylko co przeżytych wrażeniach kulinarnych. — Jest pan tęgim chłopcem, generale — mówił dalej marszałek. — Szkoda, że nie urodził się pan chińczykiem. Gdyby inne wychowanie pan otrzymał, byłby pan naprawdę wielkim. Ale tak jak jest — muszę. Trudno.
— Gdzie?
— Sam pana zaprowadzę.
— Chodź, Persiu — będziesz miała dość czasu na flirty