Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sztabowców chińskich, zupełnie do siebie podobnych, cuciło ją z naukowem zrozumieniem rzeczy. Kocmołuchowicz jeszcze raz „spiął mózgi ostrogą woli“ i zatrzymał uciekające ciało na skraju śmierdzącej przepaści, gdzie czaiły się: strach i dyshonor. „A może lepiej było zginąć w ogniu?“. Okropna wątpliwość — jak to tam było z tą ludzkością. Odwagi nie brakło mu nigdy — ale tu inna była sprawa — nawet John Silver dostawał mdłości na myśl o stryczku. Hm — ścięcie — prawie że „ganz pommade“ — jedno warte drugiego. I nagle, na miejscu, gdzie siedziała przed chwilą Persy, ujrzał Wódz najwyraźniej przeźroczystą brodatą, niechlujną postać Niehyda–Ochluja — pierwsza halucynacja (poza wizjami dawamesku) w życiu. Ale już spięty ostrogą woli mózg wytrzymał i to uderzenie. Nikt nie mógł tego ocenić — kwatermistrz patrzył na widmo, tak jak na krzesło — w biały dzień! Coś naprawdę piekielnego. Przypomniało mu się jak kiedyś, jako mały panie „brzdąc“, oglądał „Makbeta“ Szekspira z ilustracjami de Seluze’a. Pokazywał mu tę książkę, jemu — stajennemu chłopcu, młodszy od niego Chraposkrzecki — brat tego, co zginął dziś rano w szaleńczej szarży na kulomioty 13–tej dywizji. I pamiętał kwatermistrz jak bał się tego ciemno–przejrzystego ducha Banka i jak zasnąć potem nie mógł, wskutek powracającej uporczywie wizji. Duch znikł. A kiedy Wang skończył swoją mowę, zaśmiał się Wódz wśród ciszy, „gromkim“, krystalicznym śmiechem. Nie było w tem nic histerycznego — młodość. (Już dawno dusił śmiech ten w sobie — od czasu oświadczyn starego „czinka“ o jego żonę. Cha. cha! — c’est le comble! Postanowił nie wyprowadzać biedaka z błędu. „pust’ rozbierùt potòm“. Będzie z tego dzika uciecha.) Wszyscy spojrzeli na niego. Persy ocknęła się i podtrzymywana przez chińskich oficerów, szczękając zębami, wróciła do sali. W ciszy słychać było dzwonienie tych okrutnych ząbków o dźwięczny kryształ pu-