Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia, jakim był mózg Wodza. Ale o tem pózniej. Narazie był to moment najwyższy — trudno. Niech sobie przyjdą inne, jeszcze wyższe — nic nie miał przeciw temu „podufały“ z największemi potęgami świata kwatermistrz: z najwyższem życiem na szczytach i ze śmiercią choćby gdziekolwiek bądź, byle dobrą, to jest bohaterską, „prawdziwą“, to znaczy w chwili rzeczywistego wypełnienia się misji jego ducha na tej planecie, piękną psia–mać jak marzenie dziewczynki z rodu wodzów o idealnej śmierci wyśnionego rycerza. Narazie tak się właśnie wszystko zapowiadało. Patrzył Wódz na uciekające szmaragdowe pola, żółte ścierniska i sosnowe laski bez żalu — może ostatni raz — a może? — e — w cuda lepiej nie wierzyć. A jak się już stanie, można się wtedy weselić. To, co go czekało, to była prawie–że kosmiczna katastrofa — konieczna jak rozwiązanie w greckiej tragedji. Pewne było to, że innego wyjścia niema i być nie może. Myślał zawsze naprzód — nigdy wstecz — to była jego metoda. Myśl jego stale wyprzedzała życie, a nie ciągnęła się za niem. Do tej chwili wszystko musiało być tak, jak on tego chciał, psia–krew! — a potem zobaczymy. Zanurzył usta w puszyste kędziory Zwierżontkowskiej i przez kosmyki jej blondynowatości pochłaniał, lecący w ramie szerokiego okna wagonu, pejzaż. Przepracowani towarzysze Wodza, przeważnie drzemali na czerwonych aksamitach kanap. Część poszła spać na dobre — noc tę spędzili na intenzywnych pożegnaniach z życiem. Plan operacyjny był potencjalnie gotów — należało go tylko podyktować dowódcom poszczególnych grup, tak, aby nie mogli zrozumieć całości działań. Teraz nie było nic innego do zrobienia, jak „zentszpanować się“ kompletnie. Wziął Persy na ręce jak rzecz jaką i wyniósł z salonu do sypialnego oddziału. Zypcio nie drgnął nawet — zanik erotycznych uczuć, czy co u djabła? Pewne natury tylko w obłędzie uzyskują maxi-