Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czej byle co i kto wytrąci go z równowagi. A materjału tego pod ręką nie było — trzeba byłoby eksploatować kopalnie w dalekich, utraconych już krajach metafizycznej dziwności, na nowo je zdobywać. Kiedy? Nie było czasu. Życie parło, jak gaz w brzuchu, zmuszając do rzeczy nieprzystojnych. A parę jeszcze takich wytrąceń i znajdzie się na dnie istnienia: plugawa, miękka masa, bez ambicji, bez szkieletu, bez jąder — bezpłciowa, bezhonorowa — brrr... Wstręt i strach ocaliły go. Skonsolidował się — ale poto tylko, aby dookolną drogą dopełnić nieuniknionego przeznaczenia. Bo gdybyż naprawdę kochał ją! Ale właśnie naprawdę nienawidził (cztery warstwy — któraż z nich była prawdziwa w tym przekładańcu? — o szczęśliwi wagotonicy, co nie macie tych problemów) i w kłamstwie tem była małość. Jeszcze jedna wolta i stał się dobrym. Ale taką dość parszywą dobrocią, płynącą ze słabości i strachu przed cierpieniem. Po schodach szedł dyżurny oficer, jego „wróg“, młody, brutalny obrzydlaczek, chamskawy poruczniczek z poprzedniego kursu, Wołodyjowicz.
— Przyjęcie skończone — wygłosił sztucznie dystyngowanie. — Junkier Kapen do szwadronu na miejsce. Pani pozwoli odprowadzić się do bramy. Miałem przyjemność być przedstawionym kiedyś w teatrze — galówka na cześć wodza...
— To dość mało — rzekła wyniośle, bezsensownie księżna. Ale zawinął się dookoła niej z tą samczą zapobiegliwością, którą tak lubią baby i uwlókł ją za sobą. Rzuciła Zypciowi, z za ramion tamtego, spojrzenie łzawe i palące, piekące i swędzące, w którem było wszystko i nic — poczuł się jak na bezludnej wyspie, opuszczony przez wszystkich — ona tylko istniała (księżna, nie wyspa) — dopięła swego: pięła, pięła, aż dopięła bestja. Ach, stokroć łatwiej byłoby mu walczyć z nią gdyby na niego nałaziła, narzucała się mu, napy-