Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pończochach, szminkach, wstążkach, nawet w dźwięku nazwiska i imienia. „To jej, to jej to wszystko“ — mówił sobie w duchu w pewnych strasznych chwilach. Właśnie zachciało mu się wprost niemożliwie tych zwykłych dziwności z nią, na zakończenie ostatniego może odpoczynku. Wstał brzęknął ostrogami i powiedział, rozciągając trzeszczące kości:
Wiem wszystko i o więcej nie pytam. Wobec tego, co teraz nastąpi to są „miéłoczy“ — a „miéłoczy k’czortu“. Mówiła mi panna Persy — jest teraz u mnie sekretarką. Jutro wyjeżdżamy na front. Na front — rozumiesz błaźnie jeden. Takiego frontu nie pamięta dotąd ziemia i takiego spotkania ludzi jak my z Wangiem nie widziała. Ja widzisz dureńku nie przesadzam. Sam zobaczysz i ciesz się z tego. Zanim tam zbadają, że to nikt inny nie mógł zrobić tylko ty, będziemy daleko stąd. Odrobisz wszystko, a najpewniej zginiemy wszyscy. Teraz jesteś mój. Takich mi ludzi trzeba — I warjatów też. Tęgi z ciebie warjat, Zypek, ale ja lubię takich, potrzebuję ich i będę bronił. To rasa wymierająca. A może ja też jestem warjat? Cha, cha! — Zaśmiał się z piekielną, rozdzierającą swobodą. Pocałował Zypcia w czoło, poczem zadzwonił. Adjutant siadł spokojnie na fotelu, skłoniwszy się przedtem w milczeniu. Ha — gdyby tak dawniej! — a teraz nic. Wszedł ordynans, „głupi Kufke“, jak go nazywano. (Znał swego pana nawy lot i czasem przez niego podawano beznadziejne skądinąd prośby i [o dziwo!] przeważnie załatwiane były pomyślnie. Znał chwile takie, o jakich jego pan sam nie miał pojęcia. Umiał to wyczytać z drobnego skurczu policzka, z nieznacznego błysku smolistych, wszechwładnych oczu. A głupi wogóle był — to była prawda — ale miał tę — no jakże się nazywa? — intuicję — tak — tę kobiecą, krótkodystansową.) — Powiesz pani generałowej gawnò sabàczeje, że pojechałem na chwilę do