Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ści rozstrzygnięcia przyszłości w sposób jednoznaczny? Jak będzie wyglądać życie jeśli chińczycy zwyciężą? A jeśli, co było nieprawdopodobne i w co nikt naprawdę nie wierzył, Polska, wieczne przedmurze, rozbije mongolską lawinę? Jeszcze niepewniej przedstawiała się w tym wypadku przyszłość. Ruina sztucznego, podtrzymywanego przez Komunistyczny Zachód faszyzmu i jeśli nie chiński to krajowy komunizm groził nieuchronnie. Genezyp przestał wkrótce dociekać ostatecznego sensu całej tej okrutnej baliwernji życia. Zadowolnił się tem, że ostateczne prawdy zsyła na Murti Binga Graniczna Jedność, a oczywistem było to na podstawie wizji. Wogóle, kto nie miał nigdy wizji, nie wie jak bardzo są one przekonywujące. Niepodobna wykładać tu całego systemu — piesby tego nawet nie przejrzał. Było to coś pośredniego między religją, a filozofją, coś poprostu okropnego: wszystko programowo niedokładne, do końca nie przemyślane, wszystko owinięte w pojęcia–maski, kryjące istotne trudności i zamazujące problemy. A skutek: barania dobroć i ogłupienie pozwalające na byle jaką przemoc. Tak myśleli w tym czasie wszyscy, których dosięgła zaraza: Murtibingitis acuta, jak to (jeszcze?) nazywał Kocmołuchowicz. Ogólną tendencję w tym kierunku spotęgowały znakomicie wypadki lipcowe: wytchnąć choć na chwilę przed ostateczną katastrofą, było jedyną ideją ogólną — nikt nie myślał o dalekich dystansach. Tak to przygotowywały sobie grunt pod swoje nieuchronne panowanie te „żółte djabły“: uśpić i we śnie zadławić, było ich zasadą naczelną. Jeden z niewielu nie poddał się nowej wierze Tengier. Nie chciał, jak mówił odczytywać tych „znaków końca na niebie rozumu“ — komponował coraz dziksze rzeczy, pił, zażywał co najmorowsze świństwa, miał swoje dziewczynki — co mu tam — takiemu dobrze. Artysta — brrr — najwstrętniejsze pojęcie w tych czasach — robak w ścierwie. Trudno — do takich narko-