Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spływał (dosłownie jak ciecz jakaś oleista) na wszystkich zaraz po objawieniu. Na czem polegała ta chwila objawień, nikt potem opowiedzieć nie mógł. I Zypcio mimo postanowień przegapił później sam najistotniejszy moment. Tylko czy ten drab (to znaczy on) nie udawał sam przed sobą całego tego nawrócenia? Bo po tem, co zaszło później — ale o tem później.] Wobec asymptotycznej zbieżności dwoistości w jedności nie ma się co śpieszyć. Płynęły chwile białe, beztreściwe, wzniosłe — dla niej. Wzniosłości tej nie czuł jeszcze Genezyp — w nim toczyła się walka dwóch światów: czarnego, podłego indywiduum i białej szczęśliwej nicości przyszłych wieków. Walka zbyteczna — w tej proporcji danych w tej epoce ulec musiał (nie ulegał może jeden Kocmołuchowicz, choć i to nie napewno — historja coś o tem powie później) — tylko jeszcze o tem nie wiedział. Pewnego stopnia i jakości indywidualiści mogli się jeszcze pokazywać na tym świecie jedynie w postaci warjatów. Są jednak warjaci, którzy w pewnej epoce, w pewnym układzie stosunków, mogliby być uważani za normalnych, a w innej epoce i układzie muszą być warjatami, i są warjaci absolutni, którzy w każdym systemie byliby nie–do–przystosowania. Zypcio należał do pierwszych.
Znowu (poraz — niewiadomo który) wzięła go za rękę. Za każdym razem (jak upolowane bydlę przez jakieś leśne przeszkody) przeciągała go coraz bardziej na swoją stronę, stronę łagodnej, usypiającej bzdury, w której natura jej rozwijała się właśnie najistotniej we „wspaniały bukiet najlepszego gatunku cnót kobiecych“. Ale dla fanatyków walki o życie, dla niedoszłych artystów, dla warjatów, mężów stanu, wogóle dla wszelkich transformatorów rzeczywistości, ta że sama bzdura mogła być zabójczym jadem o wielorakiem działaniu, w zależności od proporcji elementów składowych ich dusz — jednych mogła uśpić, a innych wywlec na