Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tej pustce zaświegotał nagle niepokój jak głupi, nieznośny, a przytem kochany ptaszek. Teraz dopiero widać było z jakich ciśnień i napięć wracał junkier do zwykłej rzeczywistości. Któż to zmierzy i kto wynagrodzi. Nikt — jeszcze mu „naplują za jakiś detal na brodę“. Coraz gorszy niepokój. Coś się jednak stało i to dość złego. Chciał wstać, ale prawa noga zdawała się być nie jego i olbrzymia przytem do niemożliwości, dostosowana rozmiarami do uświadomionej wreszcie wielkości: 1) huku, 2) działających sił i 3) samej chwili historycznej jako takiej. Dopiero jak dostał zrozumiał, że jednak dzieje się jakaś rzecz ważna nietylko tu i dla jego kraiku, ale dla całej ludzkości, może i dla wszechświata. Zwierzęcy okres bitwy przebrzmiał — zaczynała się sublimacja — oczywiście tylko subjektywnie, dla Zypcia — dla innych nie było tej drugiej fazy do samego końca. [Naprzyklad Kocmołuchowicz przeżył ten czas w łóżku z Persy. Od czasu do czasu tylko brał z niechęcią słuchawkę telefonu. Tylko on mógł dzwonić — do niego nikt. Za małe to były wypadki na takiego tytana. On oszczędzał sobie gangliony dla prawdziwie wielkiej rozprawy: z ruchomym żółtym murem]. „A jednak żyję i jestem ranny“ — pomyślał z szatańską rozkoszą Zypcio, już zupełnie jednolity, odproblemiony z dwoistości, dla nikogo, ani dla siebie w swej obcości i inności niepoznawalny, ten, a nie inny, może trochę „zmężniały“ pod wpływem przeżyć, może trochę „dojrzalszy moralnie“(?), może wreszcie „poważniejszy życiowo“ — cha, cha — nikt nie widział ani widzieć nie mógł, (ani on sam), że tu leżał zupełnie ktoś inny, tylko w zewnętrznościach ciągły z dawnem zypciowem cielesnem raczej niż duchowem „ja“, a wogóle jakiś dorosły oficer, powalony w ataku na ulicę Figlasów Michalika. Wywalił się znowu w rynsztok (ścieknik?) z rozkosznem poczuciem dokonania swego, spełnienia wreszcie jakiegoś pozytywnego czynu. Do-