Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bie. Wierz mi bezwzględnie. To jest dla mnie szczęście. Ale czy ona nie zdradzi? Zależeć to będzie od tego, kim był ten brodaty człowiek dla niej. Nikt z moich znajomych nigdy jej z nim nie widział. Może to ktoś przejezdny?
Zypcio: Nie — on mieszkał dawno w tym pokoju. Teraz wiem to. Rzecz dziwna: teraz mam takie wrażenie, jakgdyby on mnie doskonale znał już przedtem. Musiał mnie podglądać, kanalja, co wieczór, kiedy tam siedziałem i naśmiewał się z mojej bezsilności. Ach — napewno słyszał te wszystkie głupstwa, które mówiłem! Boże — co za wstyd! A przysiąc mógłbym, że kochankiem jej nie był.
Liljan: Skąd możesz twierdzić to napewno? Nie chcesz w to uwierzyć — a ja ci radzę nie staraj się sztucznie zmniejszyć twego cierpienia. Odrazu połknij wszystko najgorsze. — (Zapomniała zupełnie co mówiła przed chwilką. Czy nie zapomniała, ale gadała głupia byle gadać (śpiąc prawie), sama nie wiedziała co.)
Zypcio: Jestem kompletnie poza tym problemem. To wiem napewno. Ale to co się pod tem kryje i wewnętrznie, we mnie, i w samej sytuacji, może być jeszcze gorsze. To nie był zwykły lokator, a ja nie jestem już tym, którym byłem. — („Znowu zaczyna“ — pomyślała śpiąca już prawie Liljan.)
Liljan. No, teraz idź i bądź mężny. Ja muszę się wyspać przed jutrzejszą próbą.
Genezyp uczuł się zranionym do głębi, ale nie dał nic po sobie poznać. Wszystko zdawało mu się znowu takie nadzwyczajne, tak jakoś na milutko przepojone płomienną esencją dziwności życia — właśnie tej nie pojęciowej, tylko bezpośrednio danej. W jaki sposób? Chyba w samem przeciwstawieniu się indywiduum temu, co nie jest niem samem. Mroczny, bezsensowny świat, palący się metafizyczną grozą, jak górski krajobraz w zachodzącem słońcu, i zabłąkane