Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiącego „ja“ o sobie, w nieskończonym w czasie i przestrzeni wszechświecie. (Bo niech sobie co chcą mówią matematycy i dla wygody niech słusznie wykrzywiają świat, a nasza aktualna przestrzeń „taki“ jest euklidesowa i linja prosta, mimo wszelkich trick’ów, różni się zasadniczo od wszystkich innych.) Intuicyjnie, to znaczy: nie znając odpowiednich terminów i teorji, w swoich własnych rodzących się pojęciach–obrazach, pojął bezpośrednio, po bydlęcemu, aktualną nieskończoność Bytu i jej niepojętość dla ograniczonej poszczególnej egzystencji. I na tem koniec — ściana — i zupełna obojętność. Nagle — nie wiedząc o tem prawie — zawrócił w kierunku domu. Jedyna osoba na świecie to Liljan. Problem „alibi“ zarysował się nagle z całą wyrazistością, zupełnie jak w tym niedawnym, a tak dawnym śnie. Może nikt go nie zobaczy, a Liljan powie, że był cały czas u niej — powie napewno — kochana siostrzyczka! Jak dobrze jest czasem mieć rodzinę! Pierwszy raz zobaczył to teraz tak jasno — kanalja! Jedyna istota, której mógł teraz wierzyć to ona, ta pogardzana Lilusia — matka nie, a księżna po stokroć tembardziej. Walmy więc, „vallons“ alors — trzeba cudu, żeby go ktoś znajomy spotkał i rozpoznał w nikłem oświetleniu tego wiecznie martwego miasta. Jakkolwiek w pierwszych chwilach miał jednak na dnie wrażenie, że życie skończyło się bezpowrotnie — (jakaś bezimienna, praistnieniowa, niezróżniczkowana kasza, w której tkwiła dawna, tylko spotęgowana w trójnasób i wydłużona w nieskończoność męczarnia, otwierała się w kierunku przyszłości) to teraz, również zupełnie nie wierząc w dalsze możliwości istnienia, nie widząc przed sobą nic prócz aktualnej beztroski (to mało, psia–krew!) koniecznie, tak na wszelki wypadek, zapragnął upewnić się co do swego „alibi“. To wszystko robił ten drab, broń Boże nie on. Ginący Zypcio zwalił całą odpowiedzialność na tamtego. Czuł go już w so-