Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czysta w istocie swej jak lilijka, robiła już od paru miesięcy rzeczy coraz niewymierniej potworne i to z coraz większą przyjemnością. I teraz właśnie stawała się ta „rzeczywistość“ z najwyuzdańszego snu naprawdę, o parę pięter i korytarzy stąd, tu, w tym gmachu. Owiewała ICH dwoje ta sama (tylko trochę stłumiona) rozkładająca muzyka, co ten kłąb wcieleń Wielkiej Świni i biednego Zypulkę. Oni też byli jednem z nich — może największem. Tylko że proporcja „produktów drugorzędnych“ (bitew, reform wojskowych, czynów społecznych, bohaterskich „wystąpień“, politycznych „trick’ów“, n. p.) (bo czemże innem są te rzeczy dla kobiet?) była inna. Wszystko usprawiedliwić można wymiarem, prócz głupoty i tchórzostwa.
Zypulka dusił się ze sprzeczności, przechodzących wszelką miarę: ta matka, zlekka na dystyngowano podpita, prowadząca subtelne rozmówki z dawnych czasów z Michalskim i Liljan podniecona występem aż do bzika i wyraźnie świadomie doprowadzająca Sturfana Abnola do szału, to wszystko razem w atmosferze dancingowego płciowego bigosu i strach przed spotkaniem któregoś ze szkolnych oficerów, na tle widoku tego cielska, w którem utopił jak w bagnie wszelką możliwość czystej pierwszej miłości — ha, Zypulkę djabli już powoli brali — „byli za mali by duszę moją brać, a brali“ — przypomniał sobie dziecinny wierszyk LiIjany. „Wyrwać się stąd — zdala od tych babskich problemów, rozwiązać siebie“ — ale gdzie? — poczuł się więźniem. „A może właśnie ta bestja da mi siłę do zdobycia tamtej?“ — tak brzydko myślał ten wstrętny dzieciak, zakochawszy się dziś poraz–pierwszy. Teraz wiedział już napewno, że nic wyższego ponad to nie będzie, że dziś właśnie stoi na najwyższym punkcie paraboli życia, na szczycie swego istnienia. A szczyt ten tonął w śmierdzącej mgle przyziemnego brudu życiowych nizin, a daleko wzwyż, w niewy-