Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lałemi od wypięcia tele–mackami. Tengier z Zypciem wypili „na ty“. Atmosfera na sali stała się naprawdę orgjastyczna. Wiew rozpalonej nieskończoności ogarnął nawet zwykłe bydlęta ludzkie. Wszyscy zdawali się tworzyć jedno, dobrze znające się towarzystwo, przepojone podświadomem poczuciem dziwności bytu. Zaczęło się przełażenie pojedyńczych orgjastów do obcych stolików — osmoza wściekłych bebechów, poprzez błony towarzyskich przesądów i klasowych zastawek. (Faktycznie są podobno takie chwile na dancingach nad ranem.) Sturfan upojony tryumfem swojej sztuki (którą programowo na obstalunek dla tej świni Kwintofrona napisał) puścił się z Liljaną w tak zwane „tany“.
— Zatańczymy, Zypulka? Co? — Tak powiedziała księżna, głosem tak ssąco–tłoczącym, jak pompa transoceanicznego parowca. Nie wytrzymała stara, gdy malajska muzyka (złożona z najwierniejszych wyznawców Murti Binga, ) urżnęła potwornego „wooden–stomacha“. Zypcio nie wytrzymał też. Tańczył, zgrzytając zębami i mimo wszystko pożądał jej, tej właśnie klempy, a właściwie wcielonego w nią wyższej marki płciowego jadu, obałwaniającego narkotyku, w który to monstrum erotyzmu zmieniało każdą najbardziej nawet niewinną pieszczotę. I gdyby wiedział co się działo w tym samym gmachu, w pewnym specjalnym gabinecie od tyłu... I ONA z kwatermistrzem... (Zaiste był Kocmołuchowicz mistrzem w tej kwaterze, mistrzem najbardziej upadlającej perwersji, która dopiero dawała mu wymiar prawdziwej wielkości w tej drugiej historycznej części życia. Specjalne „menu“ a potem jalapam... ona... jądra małp Dżoko w makaronie z jajowodów kapibary, posypane tartemi koprolitami marabutów, karmionych specjalnie turkiestańskiemi migdałami. Kto za to płacił? ONA SAMA — ze swej pensji u Kwintofrona. W tem był szczyt upokorzenia. A czemże są najpiekielniejsze nawet wymysły ciała bez tej djabelskiej