Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

vraiment ineffable” — mówił sam Lebac, a jego adjutant, książę de Troufiéres powtarzał za nim to samo. Kto nie widział, niech wyje z żalu. Nic innego poradzić mu nie można. Same sytuacje możnaby jeszcze wytrzymać, gdyby stanowiły one pretekst do czysto–artystycznych kombinacji. Nie dla celów sztuki (o nie!) spiętrzano tu wszystkie środki najmoderniejszej psychoekwilibrystyki. W tej nad–realistycznej (ale nie w znaczeniu potwornej bandy blagierów paryskich, przeczutych przez naszych piur-blagistów w wydawnictwie „Papierek Lakmusowy” już w roku 1921–szym.) interpretacji i grze (dekoracje robił wnuk Rafała, syn Krzysztofa, Rajmund Malczewski — wcielony djabeł hyperrealizmu w malarstwie) najdrobniejsze nawet drobiazgi urastały do rozmiarów haniebnych klęsk i ran jakichś poprostu okropnych, rozjątrzonych ropiejących. Każdy odczuwał te „ichnie” szprynce i szpryngle w sobie, w spłciowiałych nawywrót poczciwych zwykle stosunkowo flakach (takich jak serce, żołądek, dwunastnica i tym podobne, nie mówiąc już o innych jeIitaljach. Co się działo z prawdziwemi temi w cenzuralnych słowach opisać się nie da — a żałujcie, bo toby było dopiero cudowne!) i to jako swoje najintymniejsze przeżycie, wywalone bezwstydnie przed wszystkimi na wierzch, na pośmiewisko podobnej mu wyfraczonej i zgolasionej hołoty obojga płci, zlanej w jedną masę świńskiej, płynnej zgnilizny. Putrescyna i Kadaweryna (duchowe!) — te piękne „córy” wielkiego pana: Jadu Trupiego rozpadającej się za żywa (przed ostatniem wskrzeszeniem.) ludzkości, królowały w tej sali niepodzielnie i bezczelnie. Kawały tej nad–rzeczywistości, odarte ze skóry walały się w prochu, kurzu i pyle dawnych poczciwych, scenicznych desek — one jedne pozostały tylko z dawnej sceny. Stargana za trzewia publiczność opadła jak jeden flak po pierwszym akcie, w fotele. Każdy zdawał się sobie jakimś fantastycznym klozetem, w który tamta banda