Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nik. Genezypa zaleciał jakiś zapaszek, od którego mózg skręcił mu się w róg jednoroga. Powiedział sobie: „jeszcze 10 minut, poczem wyrżnę tego bałwana w pysk“. Usiadł zdaleka, aby nie doprowadzać siebie do ostateczności i nie patrzył — ale niestety chwilkę tylko. Już w dwie minuty potem pochłaniał piekielny obraz przepalonemi, zakrwawionemi oczami pełnemi zmieszanego wyrazu: oburzenia (świętego nieomal), złości i pożądań, przechodzących już miarę dziewietnastoletniego chłopca. Rozwalona na leżadle dręczycielka pieściła zawzięcie nienawistnego Zypciowi bezcennego chińskiego buldoga Chi. Był to jedyny wysłannik ruchomego muru w tym domu.

Informacja: Cały kraj zalany był podobno przez wyznawców wiary Dżewaniego, „podnóżka“ wielkiego Murti Binga, wielkiego herezjarchy syntezy dawnych wierzeń Wschodu, stworzonej, jak mówiono, przez lorda Berquith, na użytek upadającej Anglji. (Ludzie czepiali się czego mogli i czego już nie mogli nawet.) Nauka jego wyparła oficjalną teozofję, jako zbyt słabą „podgotowkę“, pod socjalizm w chińskiej edycji. Tu znano te brednie jedynie ze słyszenia. A jak można je było znać inaczej? Właśnie o to chodzi. Ale o tem później.

Pieszczoty z pieskiem stawały się coraz namiętniejsze. W pewnej chwili odwróciła się ku cierpiętnikowi — była zupełnie młoda — miała najwyżej dwadzieścia pięć lat — to nie-do-zniesienia. Toldzio wił się.
— Czemu pan się tak izoluje, Genezyp Genezypowicz? Czy pan się przejął izolacyjną polityką naszych zbawicieli? Niech się pan pobawi z Chi. — Widzi pan jaki jest smutny. — Przytuliła płomienną twarz do czekoladowych kudłów przeklętej bestyjki. Wszystko było przeklęte. Cóżby dał Genezyp za jedno takie muśnięcie. Napewno, ale to bez żadnej kwestji doznałby najwyższej rozkoszy i byłby choć na chwilę wolny. „Niema mnie wcale“ — pomyślał z bezmierną udręką, ale już na granicy prawie jakiegoś dziecinnego zadowolenia.