Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stężał w klubowym fotelu, zmieniony cały w jeden olbrzymi, spragniony a naiwny lyngam i czekał, czekał, czekał... Może się co odmieni, bo to, co się działo, nie mogło być prawdą. Głowa zdawała się być mała jak główka od szpilki, a o reszcie ciała nawet mówić nie warto — było tylko to jedno. [Jeden z kompartymentów piekła napewno jest beznadziejną poczekalnią, w której czeka się wieczność całą, z ciągłą nadzieją i pewnością zawodu jednocześnie.] Na cóż tu zda się odwaga i wszystkie niedawne myśli i daleki horyzont w życiu, wobec tego przeklętego babskiego ścierwa, które kłamie każdem słowem i zna każde drgnięcie ciała któregokolwiek z przeciwnej sobie partji samców? Trwał w męce, opuszczony przez wszystko. To taka była ta jej „matczyna“ miłość! To w ten sposób chciała go wychować na „kogoś“, męcząc i upakarzając, jak Król Duch swój piekielny naród! Ale on nie był zdolnym do przekręcenia tego na pozytywną stronę, do stworzenia nowej siły z cierpienia — nie miał na to odpowiedniej maszyny. Był zaskoczony plugawem nieszczęściem znienacka, „w rozpłoch“. Poddawał się rozkładającym myślom, znajdując w tem smaganiu i bezczeszczeniu siebie, w poczuciu własnej nicości i bezsilności, jakąś ohydną przyjemność — tak, jak wtedy z Toldziem, w parku ludzimierskiego kurhauzu, w dzieciństwie. — Jeszcze my — krzyczała dalej Irina Wsiewołodowna — my, baby, mamy zdrowy instynkt życia. Bo dla nas życie, to bez mężczyzn, których mogłybyśmy podziwiać, jest męką i wstydem. Czyż jest coś gorszego dla kobiety jak pogardzać ukochanym, a choćby pożądanym przez nią mężczyzną, nie czując jego wyższości nad sobą? — [Słowa te padły, jak kamień w bagno. Coś chlupnęło w złączonych, indywidualnych psychicznych bagienkach obecnych. Jednak była w tem prawda: mężczyźni spsieli — one nie. Możnaby na to przytoczyć różne okoliczności łagodzące. Ale cóż to pomoże i czemże to będzie dla