Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łuchowicza. Ostatecznie, dopóki był synkiem przy ojcu, mógł używać bogactw tych bez wyrzutów (ale czy użyłby — oto było pytanie) — sam, nie potrafiłby bezwzględnie. W każdym problemie zarysowywała się coraz wyraźniej dwoistość natury niedoszłego piwowara. Ale narazie nie było w tem nic strasznego, tylko ciekawość niezmierna. Dodawało to jedynie uroku chwilom dalszego „przebudzania się“, ale niestety na coraz niższych piętrach mglistego zarysu przyszłego człowieka — to słowo, które tyle szczytnych transformacji przeszło, zdawało się nieuchronnie konwergować z pojęciem doskonale funkcjonującej maszyny. Wszystkie wewnętrzne perypetje młodzika miały znaczenie symptomatyczne dla tego właśnie kierunku. Ale dla niego było to właśnie jedynem życiem, bezcennym skarbem, który trwonił właśnie, jak na młodzika przystało. Każdy krok był błędem. Ale czyż doskonałość znowu, (nawet w sztuce), nie ma tylko tego maszynowego znaczenia? — dziś oczywiście — „odtąd i na zawsze“, to jest: póki świecić będzie ogieniek słońca w międzygwiezdnej pustce. Wyczerpały się pozytywne wartości indywidualnych „wybryków“ we wszystkich sferach — w obłędzie spełnia się najistotniejsze życie; w perwersji, której granicą jest pierwotny chaos, dopełnia się z boku najistotniejsza twórczość w sztuce. Jedna filozofja zrezygnowała — nie wróci do dawnych wierzeń — takie jest jej wewnętrzne prawo. Nie widzą tego tylko durnie dawnego typu i — ludzie przyszłości, którzy nie mają wspólnej miary z dawnem życiem i nigdy go nie pojmą.
Jeszcze granice aktualnego istnienia nie zawarły się przed, rozprężającym się w powolnym wybuchu, nabojem Zypciowej młodości. Za każdym pagórkiem, za każdą kępą drzew, z poza której wysuwały się gnane wiosennym wichrem, już prawie letnie, obłoki, zdawała się ukrywać zupełnie nowa, nieznana kraina, w której miało się spełnić wreszcie niena-