Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaczęła się psuć. Może właśnie dlatego. W tym czasie, w związku z tajemniczemi rozkoszami wystąpiły nowe jakieś objawy... Zypcio przeraził się. Może to jakaś straszna choroba? Może kara za grzech?
W tym czasie również matka wbrew woli ojca, zaczęła go uczyć religji. O tem nie było tam jednak mowy, jako o jednym z grzechów. A mimo to zawsze czuł Zypcio, że, oddając się praktykom Toldzia, popełnia coś dziecinnie „niedżentelmeńskiego“, coś złego. Ale to zło było całkiem innego wymiaru niż nieuczenie się lekcji, gniew na rodziców czy dokuczanie małej siostrzyczce, która zresztą poza tem nie istniała dla niego zupełnie. Skąd miał to poczucie zła i czemu potem napadał go smutek i wyrzuty sumienia, nie mógł pojąć. Zdecydował się na krok stanowczy: z odwagą skazańca poszedł do ojca i opowiedział mu o wszystkiem. Zbity straszliwie i przerażony gorzej niż biciem perspektywą zidjocenia, zawziął się w sobie i zaprzestał ohydnego procederu. Cenił bowiem w sobie ten rozum, który w dyskusjach przyrodniczych nad tajemnicami natury, stawiał go ponad rówieśnikami, a nawet ponad przewrotnym, starszym o rok Toldziem, który do tego jeszcze był hrabią, — on zaś sam tylko baronem i to „podejrzanym“, jak się od niego właśnie dowiedział.
Rozpoczął się okres zdrowego zbydlęcenia. Bitwy, gonitwy, sport we wszystkich odmianach wypędził z jego duszy wspomnienie ciekawych jednak mimo wszystko z „przyrodniczego punktu widzenia“(?) zjawisk. Ojciec nie podał bowiem wystarczającej ich teorji. Ale manja uwalniania uwięzionych psów wróciła ze zdwojoną siłą. Teraz było to połączone ze sportem — było też szlachetną próbą odwagi. Często wracał do domu pokąsany, z podartem ubraniem, wytarzany w błocie. Raz dwa tygodnie chodzić musiał z ręką na temblaku, co popsuło pewną serję szalenie istotnych bi-