Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zachłyśnięcia się nieskończonością w bolesnem poddaniu się druzgocącym, obcym potęgom. A wszystkiem tem byli oni, ci przeklęci... Och, pasy z nich drzeć...! Ale tego jednego, przy jednoczesności wszystkich tych uczuć, kochała jak rodzone dziecko, prawie jak te stwory, co z niej wypełzły na świat, rozdzierając jej uda nieznośnym, a jednak rozkosznie-twórczym bólem. Bo księżna była dobrą matką: kochała swych synów i rodziła ich kiedyś z dzikiem zadowoleniem. (Najstarszy, melancholik, zabił się niedawno, drugi był w dwudziestym pierwszym roku życia ambasadorem Syndykatu Zbawienia w Chinach [niewiadomo co się z nim działo od roku], trzeci to Scampi — — to już było.) Teraz miała wizję wszystkich trzech ich jako jednego ducha z niej poczętego — duch ten wcielił się w Genezypa. Ten śliczny Zypcio to był ostatni jej mamin-synek, kochana „przylepeczka“, jedyne najtajniejsze malutkie świństewko, a przytem niewinny, a przytem jeszcze okrutny i już włochaty, obcy, wstrętny samiec. Czemże zabije w sobie tę miłość, gdy jej nie stanie w tamtym. Ale to spowicie przeczuwanej rozkoszy w już trwającą mękę dodawało tylko wszystkiemu piekielnego uroku, jak ostry sos angielski kawałowi rozbefu. „Dżywne myszli“, jak nazywał takie stany stary żyd, dostarczający różnych rzeczy do pałacu, jedyny „niższy stwór“, z którym raczyła istotniej trochę rozmawiać, przerwało jej to wymarzone.
Złapał ją zły za ramię i brutalnie spojrzał nagą, bezwstydną gębą w jej przepiękną od tamtych myśli twarz. Żądze zczepiły się jeszcze przed ciałami. Ona spojrzała niżej i zobaczyła wszystko takiem jak w marzeniu i już nie wypuściła go ze spragnionych, oszalałych rąk, kierując bez żadnych perwersyjnych wstępów całą siłę wybuchu w najtajniejsze ośrodki rozkoszy swego przesyconego wiedzą ciała. Wszystko zazębiło się i wpiło jedno w drugie i Genezyp po-