Wallenrod został mistrzem.
„W koło okiem strzelił,
W którem się radość napół z gniewem żarzy
I niewidziany gość na jego twarzy,
Uśmiech przeleciał słaby i znikomy,
Jak blask, co chmurę poranną rozdzielił,
Zwiastując razem wschód słońca i gromy.”
Uśmiech przeleciał na jego twarzy, — bo wie dla czego mistrzem został. Wie o tem i Halban, jedyni dwaj po ziemi chodzący ludzie, bo trzecia Aldona, której to również nie jest tajnem, zamurowana w pustelniczej wieży, związek z ziemią oddawna przerwała.
Ale wiedząc to, nie wypowiadają tego, przyodziawszy się w lisią skórę, grają rolę lisów. Czyn projektowany w tajniach dusz, zastępuje u nich słowo.
Przecież i ono daje nam się tu słyszeć. I to z potęgą niemniejszą od tej, z jaką Rymwidowe z Grażyny słyszeliśmy. W głosie wajdeloty, przebranego Halbana, który jak o tem krążyły powieści:
„Litewską piosnkę Konradowi śpiewał,
I tym sposobem znowu chrześcijany
Przeciw pogaństwu do wojny zagrzewał“.
Posłuchajmyż tego głosu, bo on wyjęty jest żywcem i z Wallenrodowej duszy:
„Więcej (od zarazy) zguby wróżył Litwinom od niemieckiej strony,
Szyszak błyszczący ze strusimi czuby
I płaszcz szeroki krzyżem naczerniony”.
Dla czegóż wróżył ten szyszak Litwinom zguby więcej? Słuchajmy poety dalej. Dla tego, że:
„Gdzie przeszły stopy takiego widziadła,
Niczem jest klęska wiosek albo grodów,
Cała kraina w mogiłę zapadła”.
Bo oni wszystko niszczyli, zalewali wszystko.
Jak Hunnowie.
Jak potop.
Bo wedle ich pojęć, Bóg dla nich jednych stworzył cały świat.