Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tam, do djabła!
Nagle wzrok Wazgirda spoczął na biurku. Dojrzał tam kartkę, której stanowczo przed tem nie pozostawił. Czyżby ktoś tu zaszedł, w jego nieobecności i o czemś pragnął go zawiadomić? Spiesznie pochwycił arkusik białego papieru, zapewne wyrwany z notesiku i przeczytał:
„Nikt nie ujdzie swego losu! Zobaczymy się dziś jeszcze!“
Słowa zostały skreślone po francusku, ale aż nadto jasno przemawiały same za siebie.
Wazgird wypadł na korytarz.
— Kto był w moim numerze. — rzucił gorączkowe zapytanie służącemu.
— Nikt, monsieur Schultz! — odparł tamten, uderzony zmienioną twarzą Wazgirda.
— A jednak ktoś zachodził — mówił hrabia podnieconym tonem, potrząsając kartką. — Znalazłem bilet na stole!
Służący wzruszył ramionami.
— Nic nie rozumiem! — oświadczył. — Klucz od numeru monsieur cały czas znajdował się u mnie! Któż może przeńiknąć do zamkniętego pokoju? Może portjer na dole będzie coś wiedział w tej sprawie!
Ale i portjer nic nie wiedział. Żaden obcy nie dopytywał się o pana Schultza, ani też nie udawał się do niego na górę.
Teraz Wazgirda ogarnęło naprawdę przerażenie.
Jeśli przedtem mniemał, że lęka się zbytecznie, nadal nie mógł wątpić.
Pobiegł w kierunku pokoju Pohoreckiej i gwałtownie zastukał. Otworzyła po pewnym ociąganiu, dość niechętnie, sądząc, że znowu przybywa, aby nastawne na zamiary małżeńskie.
Ale jeden rzut oka na szaro ziemnistą twarz hrabiego przekonał ją, że zaszło coś niezwykłego i że czem innem hrabia ma myśl zaprzątniętą.
— Pani Marysieńko! — zawołał trochę drżącym głodem, znalazłszy się w numerze i starannie zamykając drzwi na klucz za sobą, jakby wślad za nim goniło groź ne niebezpieczeństwo. — Spełniły się moje, niestety, przewidywania! Ońi są tu! Niech pani czyta!