Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan Gwiżdż? — powtórzył — Skądże pan Gwiżdż tam się znalazł?
Sekretarz, który zdążył już zeskoczyć z motocykla oprzeć go o mur i przyłączyć się do grupy, utworzonej na tarasie przez Marysieńkę i Wazgirda, spokojnie wyjaśnił:
— Zwykły przypadek, panie hrabio! Zmęczyła mnie praca przy biurku, zachciało mi się wybrać na przejażdżkę. Przypadkiem natrafiłem, na tę samą drogę, którą jechała pani Marysieńka. Zdala spostrzegłem, jak jacyś ludzie zaatakowali auto. W pierwszej chwili, nie wiedziałem nawet, że wyskoczyła z niego jakaś dama i pragnie uciec, ale pochwycili ją napastnicy i gdzieś wloką... Bez namysłu, popędziłem całą szybkością, strzelając na postrach... Bandyci przestraszyli się moich wystrzałów i puścili ofiarę... Wówczas przekonałem się że to była pani Marysieńka...
Hrabia rzucał w czasie tej opowieści, jakieś nieokreślone spojrzenia na swego sekretarza, w których wyczytać wszystko było można, prócz wdzięczności za ocalenie pupilki. Na szczęście i one utonęły w mroku. Gdy jednak Gwiżdż ukończył swą relację, hrabia uznał za stosowne się oburzyć.
— Co za łajdactwo! — wykrzyknął podniesionym głosem. — Widzi pani sama, pani Marysieńko, że miałem rację, wspominając, iż na krok nie wolno jej wydalić się z willi! Napad o szóstej popołudniu! Prawie w dzień! I cóż z nią się dalej stało? Napastnicy uciekli?
— Uciekli! — przytwierdziła — samochodem, który oczekiwał po drugiej stronie lasku! Do niego zamierzano mnie zawlec?
— A nie dojrzała pani twarzy którego z nich? — Ukryty niepokój zadźwięczał w głowie hrabiego — Jak wyglądali?
— Niestety! — odrzekła — Nie potrafię określić ich wyglądu! Nosili, nałożone na twarze maski. Było ich dwóch, dość rosłych drabów. Przepraszam, więcej — Bo na skraju lasku oczekiwała jakaś kobieta. Wydało mi się nawet, że ją poznaję.
— Poznała ją pani?
— Tak! Musiała to być bezwzględnie owa siwowłosa wiedźma! Kobieta ze sztyletem!