Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

klejnotami i tem złotem, na którem spoczywa tyle krwi ludzkiej...
— Ależ, pani Marysieńko! Nie przypuszczałem nigdy... Uważam tylko, że słusznie pani się należą...
— Nie, panie! — wołała w dalszym ciągu w podnieceniu. — Nie skusi mnie pan tą nagrodą i nie pragnęłam nagrody! A zmieniłam się, istotnie, w stosunku do pana! Bo, przestał pan być Gwiżdżem, moim kochanym przyjacielem, a stał się pan Jerzym Gozdeckim, potomkiem arystokratycznej rodziny i dziedzicem wielkiej fortuny!
— W czem to zmienia postać rzeczy?
— Bardzo zmienia!... — odrzekła cicho i podszedłszy do okna, odwróciła się twarzą od obecnych, jakby pragnąc ukryć łzy.
Ale Gozdecki podbiegł do niej prędko, podczas gdy Den z uśmiechem obserwował tę scenę.
— Pani Marysieńko! — przemówił gorąco. — Czyż naprawdę przestałem być dla pani dawnym Gwiżdżem?
Policzki Marysieńki poczerwieniały jeszcze mocniej. W jej wyobraźni jaskrawo zarysował się obraz, o którym tylokrotnie wspominała z rozczuleniem. W małej izdebce, osaczeni przez bandytów, stali przytuleni do siebie, ona i Gwiżdż, w obliczu nieuchronnej zguby, gdy zdawało się, że żadnego już ratunku niema. A wtedy, ich usta złączył długi, pełen serdecznego oddania, pocałunek....
— Czyż pani nie pamięta? — porywczo powtórzył, pochwytując ją za rączkę.
Marysieńka nie odparła nic, tylko niby radosne westchnienie wyrwało się z jej piersi a drobna rączka mocno odwzajemniła uścisk dawnego Gwiżdża...
Ślub Marysieńki z Jerzym Gozdeckim odbył się wkrótce potem.
Na drużbów zaprosił Gozdecki — oczywiście Dena i Sorela.
Kapitan Sorel, który w międzyczasie powrócił do Francji, przybył na tę uroczystość do Warszawy powtórnie. Tym razem jednak nie aeroplanem, a jak zwykły śmiertelnik, koleją.

KONIEC.