Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przesłyszał się? Marysieńka wzywała o pomoc? Najwyraźniej! Gdyż, przecież, to wołanie wyrzucone zostało po polsku i wydawało mu się nawet, że rozpoznaje jej głos.
— Tam, do licha! — zaklął.
Nie namyślając się dłużej, dopadł rynny, aby się po niej wspiąć i sprawdzić, co się działo w pokoiku.
Kilka sekund... Z niebywałym wysiłkiem z rynny podniósł się do krat i zajrzał...
Zajrzał i nie mógł stłumić okrzyku wściekłości.
W izdebce odbywała się ohydna scena...
Więc wszystko stracone? Więc nie przepiłowała krat, a on nawet nie będzie mógł przeszkodzić zbrodni?
Porwany niebywałą pasją, nieprzytomny z gniewu, z całej mocy szarpnął kratami... i ku jego zdumieniu, kraty ustąpiły...
Spadły z łoskotem do wewnątrz pokoju, a Gwiżdż z niespodziewanego wysiłku aż mało nie spadł ze swej rynny.
Lecz wnet odzyskał równowagę i zwinnym ruchem, niczem kot, wślizgnął się w okienko.
— Kto tu? Do stu par djabłów! — wyrzekł rudy Maks, zaskoczony rumorem, spowodowanym upadkiem krat, odwracając nieco głowę i z uścisku wypuszczając ofiarę — Kto?
Nie zdążył zadać następnego zapytania, gdy Gwiżdż już siedział na nim. Potężnym uderzeniem pięści zdzielił go po łbie, a później, złapawszy za włosy, zwalił na podłogę.
— Jestem uratowana!.. — wybełkotała Marysieńka, prawie nie śmiąc jeszcze wierzyć niespodziewanemu ocaleniu.
Do ocalenia jeszcze było daleko! Bo, zbój choć legł na podłodze oszołomiony niespodzianą napaścią i upadkiem, rychło odzyskał przytomność i rozpoczął zajadłą walkę. Obdarzony atletyczną siłą, teraz był straszny, ze świecącemi z nienawiści oczami i twarzą zlaną krwią z rany, którą mu zadał pilnik Marysieńki. Walczył zaciekle a rozwarta na piersiach, rozchełstana koszula, wskazywała wytatuowany na ciele w języku francuskim napis — „śmierć temu, kto ze mną zacznie!“.