Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ty, zbóju!...
Okrzyk Marysieńki nie uczynił na nim najlżejszego wrażenia.
— Wymyślasz? — rzucił zjadliwie. — Zobaczymy, jak zaśpiewasz, gołąbko, gdy cię w moje ręce złapię!
W rzeczy samej, przysuwał się coraz bliżej i wyciągnął nawet olbrzymią łapę, aby pochwycić Marysieńkę.
Lecz była ona na to przygotowna. Niespodzianym ruchem wysunęła ukrytą za plecami dłoni, z pilnikiem i z całej mocy, pchnęła nim w twarz draba. Poczem, błyskawicznie, przyskoczyła do okna i zaczęła wołać, ile w piersiach starczyło sił.
— Ratunku!... Ratunku!...
Lecz, uderzenie, zadane słabą i niewprawną kobiecą ręką, nie uczyniło zbytniej krzywdy apaszowi. Zdarło mu tylko powierzchnią skórę z policzka, a do takich ran rudy Maks przywykł.
— To też, obtarłszy rękawem ściekającą krew z twarzy, znów zbliżał się do Pohoreckiej.
Kąsasz żmijo? wymówił powoli. — Kąsasz? Więc masz temperament! Takie właśnie łapać lubię! I otworzyłaś sobie okienko! Pewnie, już przedtem wzywałaś o pomoc!
— Krzycz i tak cię nikt nie usłyszy i nikt z ratunkiem nie pośpieszy — zawołał Maks.
I zanim Marysieńka zdołała wydać nowy okrzyk, lub się zasłonić, rzucił się na nią. Jego olbrzymia łapa zmiażdżyła jej maleńką rączkę, a pilnik z brzękiem wypadł na podłogę.
Była bezbronna!...
— Cóż, niema nożyka! — wycharczał złośliwie, opasując ją ramionami. — Skąd ty, gołąbko, wzięłaś ten nożyk! Oj, gorzko pożałujesz swego uderzenia!
Szarpała się teraz, usiłowała gryźć, lecz wszystko daremnie. Raz tylko jeszcze z jej piersi wydarło się wołanie o pomoc, lecz prędko umilkła, bo olbrzymia, spocona łapa legła na jej ustach.
— Milcz, milcz, gołąbko!
Ciągnął ją w stronę łóżka i rychło na nie wraz z nią się zwalił.
Marysieńka walczyła resztkami sił. Brakło jej tchu, bo olbrzymia łapa, leżąca na ustach, tamowała dostęp po-