Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rudy zbój głośno syknął. Niewiadomo, czy z bólu, czy ze zdziwienia i, zaskoczony niespodziewaną napaścią, cofnął się o kilka kroków. Lecz jego oszołomienie trwało najwyżej parę sekund. Wnet chwycił dziewczynę za gardło a drugą ręką wyciągnąwszy nóż, wpił go jej głęboko, po samą rękojeść, w piersi.
— Ma czego chciała! — mruknął po francusku, marsylskim akcentem, patrząc na przedśmiertne konwulsje ofiary. — A jeśli któremu z was to się nie podoba, w każdej chwili gotów jestem do „rozmowy“!
Powiódł po zebranych, zmarszczywszy brwi, groźnym wzrokiem. Na sali było tak cicho, iż li tylko gdzie niegdzie dolatywał brzęk muchy. Nikt nie śmiał podnieść oczu na straszliwego Maksa.
Jedynie, blady chłopak, kochanek zabitej, stał drżący, wymawiając jakieś niezrozumiałe słowa.
— Hę? — rzucił Maks w jego stronę. — Może masz pretensje do mnie, żem ci „ostudził“ dziewczynę?... Nie?... Znakomicie!... Wynieś no, natychmiast, to ciało!...
Ów, posłuszny rozkazowi, tłumiąc prawdziwe uczucia, jakie nim miotały, zbliżył się i ujął w swe ramiona zabitą... Powoli, tyłem opuszczał spelunkę, a wzrok jego, śledził z przerażeniem najdrobniejsze ruchy Maksa.
Marysieńka, wsparta o ścianę, z trudem chwytała powietrze. To, co zobaczyła, przerastało po stokroć jej najgorsze przewidywania! Jej ręce zaciskały się mimowolnie, a piersi tłumiły okrzyk buntu! A oczy, niczem zahypnotyzowanej, śledziły nową potworną scenę, która w swej ohydzie przerastała wszystko dotychczas widziane.
Bo, oto, pierwsza, skatowana dziewczyna, ta w której obronie stanęła zabita, ocknęła się ze swego omdlenia. Uniosła do góry zlaną krwią twarz a oczy poczęły dokoła błądzić. Wreszcie spoczęły z dziwnym wyrazem na swym oprawcy, rudym Maksie, który teraz siedział przy stoliku, sącząc z kufla piwo, jak gdyby w spelunce nic nie zaszło.
I naraz dziewczyna jęła się czołgać w jego stronę. Z trudem, tłumiąc jęki bólu, które jej sprawiało zbite i storturowane ciało. On, niby nie patrzył na nią, lecz wyraz triumfu rozlewał się coraz bardziej po jego zwierzęcej twarzy.
Aż nakoniec, gdy przypadła mu do stóp, niby od nie-