Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Marysieńka, bez słowa, podeszła do okienka a widok jaki się roztoczył przed jej oczami, był, zaiste, niezwykły.
Mała salka na dole, przypominająca swem urządzeniem salki najpodrzędniejszych knajp, była zapełniona szczelnie zbieraniną ludzi najprzeróżniejszych narodowości i ras. Przy jednym ze stolików, żółtolicy, skośnooki Chińczyk coś szeptał śniademu Włochowi, przy innym zaś stoliku czekoladowy Murzyn zawzięcie coś tłumaczył kompanom, o wybitnie słowiańskim wyglądzie. Choć siedzieli przy kilku drewnianych, bez obrusów stolikach, musieli się znać nawzajem, doskonale rozumieć, bo raz po raz od stołu do stołu padały jakieś nawoływania i okrzyki, a poprzewracane i porozrzucane nawet na podłodze butelki, świadczyły, iż nie żałowano sobie w trunkach. Śród zgromadzonych przeważali mężczyźni, lecz nie brakło i kobiet o dziwnym wyglądzie. Bo, choć umalowane ich twarze i tania, krzykliwa elegancja, z jaką były ubrane, oznajmiały zdala o niedwuznacznym fachu tych dziewcząt, wydawały się one onieśmielone, przybite i z jawnym lękiem spoglądały na swych towarzyszów. Pomiędzy temi, jak zauważyła Marysieńka, rej wodził jakiś ogromny drab, o wyglądzie marynarza. Wielka szrama przecinała mu czerwone, złe oblicze, włosy miał prawie miedzianego koloru a z za rozpiętej na piersiach koszuli wyzierały misternie wykonane tatuowania.
— Rudy Maks! — szepnęła Carlson, w formie wyjaśnienia. — Właściciel tej spelunki! O, on dobrze potrafi utrzymać wszystkich w ryzie! Gdyby go nie było, dawno wzięliby się do noży, gdyż „publiczność“ w rzeczy samej tu „trochę“ mięszana! Nie brak ani morderców, którzy zbiegli z więzień, ani handlarzy żywym towarem, ani fałszerzy! Kto pragnie się dobrze ukryć, albo załatwić „delikatny“ interes, nigdzie nie znajdzie tak znakomitej opieki, jak u Maksa!
W tejże chwili, w kącie sali, powstał głośniejszy spór. Olbrzymi murzyn, widocznie z czegoś niezadowolony, pochwycił swego towarzysza, bladego młodzieńca o słowiańskim wyglądzie, za gardło. Drugą ręką sięgnął do tylnej kieszeni, niby szukając noża. Jeszcze sekunda, a blady młodzieniec, który, wiedziony różnemi kolejami losu pewnie w tej spelunce się znalazł, nie ujrzałby nigdy światła dziennego. Lecz, naraz z miejsca swego powstał Maks i zanim murzyn zdążył się zorjentować, leżał powalony u-