Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ma, bez niego, zagranicą, śród tylu niebezpieczeństw, szczególniej, gdy jutro mieli powrócić do Warszawy.
A kiedy upłynęło kilkanaście minut a Wazgird nie pojawiał się z powrotem, już zamierzała zerwać się ze swojego miejsca i wybiec, aby się dowiedzieć, co się z nim dzieje, gdy w tem barczysta figura Hopkinsa ukazała się na sali.
— Jakże się mój stryj czuje? — wyrwał się jej gorączkowy okrzyk, gdy Amerykanin znalazł się w loży.
Hopkins miał twarz pogodną, prawie uśmiechniętą.
— Bagatela! Głupstwo! — odrzekł swobodnie. — Atak migreny! Pozostawiłem mister Schultza w gabinecie i posłałem po proszki! Za pół godziny stryjaszek będzie zdrów, jak ryba! Prosił, żeby pani się nie niepokoiła i zaczekała na niego!
Choć odpowiedź ta nieco uspakajająco oddziałała na Marysieńkę, perspektywa dalszego pobytu w ohydnej spelunce nie uśmiechała się jej wcale. Nie mając jednak innego wyboru, bo bez Wazgirda niemożliwy był powrót do hotelu, zrezygnowana, przeklinając w duchu wycieczkę z amerykanami, obojętnym wzrokiem jęła wodzić po sali.
Tymczasem pani Carlson, korzystając z tego, że Marysieńka siedziała odwrócona tyłem, rzuciła po angielsku szybkie zapytanie. Język ten, jak wiadomo, był Pohoreckiej całkowicie obcy.
— Have you make the end? Czy zrobiliście koniec?
— O, yes! Tak! — odparł nie mniej prędko Hopkins. Wszystko poszło znakomicie...
— Więc?
— Nie gadaj przy niej! Bo jeszcze czego się domyśli, choć nie rozumie ani słowa! Zresztą, znasz plan...
Amerykanka skinęła głową i zamilkła. Tylko jej oczy zabłysły drapieżnie.
Tymczasem, niewielka salka, w rzeczy samej poczynała się zapełniać publicznością. Od czasu do czasu przybywały towarzystwa, złożone z mężczyzn przeważnie. Lecz zbierała się jakaś dziwna publiczność, swoista. Bo, jeśli nawet z wykwintnych wieczorowych strojów nowych gości wnosić było można, że należą do warstw bogatych, lecz blade, wymokłe twarze, cechowało takie zepsucie, taka degeneracja, że Marysieńka, obserwująca mimowolnie ten widok, wciąż powtarzała sobie w duchu: