Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skały z mszystéj powłoki od wieków obdarte —
Stojąc jakby strażnice dumne i uparte,
Zadziwiają człowieka swoją posępnością,
Zaostrzonymi szczoty i prostopadłością,
Po któréj niebezpiecznie musimy przechodzić,
Ażeby swemu oku i sercu dogodzić!...
A patrząc od Krywania ku północnéj stronie,
Zawieszeni na turni niebezpieczném łonie,
Co kilka tysięcy stóp wystrzela wysoka —
Spostrzegamy Pięć-Stawów jednym rzutem oka!
Nad którymi wznoszą się skały niebotyczne,
Grapy, Rypy, Upłazy i Stroniki śliczne.
A stawy podziwienia występując krokiem
Poją nas, sobie tylko właściwym, urokiem!
Piérwszy leżąc najwyżéj lodem się zakrywa,
Drugi szaro-zieloną wodą połyskiwa;
Trzeciego wielka woda u stóp ciemnéj góry,
Przedstawia w głębi swojéj świat dziko-ponury.
Czwarty w podługowatéj rozlał się przestrzeni,
Odbija w sobie mnóstwo i światła i cieni,
I uchodzi z szelestem do niższego stawu,
Mając dosyć na brzegach dla żywin potrawu.
Ale piąte jezioro u stóp skał wyniosłych,
Ledwie kozodrzewiną miejscami porosłych,
Najniżéj położone; jednak na dolinie
Ledwie się pomieściło — a w jego głębinie
Czystéj jak łza niewinna, skały łudzą oko,
Zdają się być pod wiérzchem, choć leżą głęboko! —
A woda coraz daléj więcéj niebieskawa,
Potem coraz ciemniejsza aż czarna się zdawa. —
Odpływ tego jeziora skryty między skały,
Które wiatry gwałtowne z czasem pozwalały;