Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IX.

Idąc percią niepewną na turnie wyniosłe,
Gdzie Gratu ponurego skały mchem porosłe,
Zadziwiają śniegami w głębokich szczelinach,
Jak skorupy lodowe w skalistych krainach;
Za niemi Ognikamień, pełny syenitu,
Wznosząc się wyprowadza na brzeg swego szczytu,
Od którego przedarłszy się przez mglistą chmurę,
Wychodzimy szczęśliwie na najwyższą górę:
Witaj z morza-granitów wybiegła Łomnico!
Niepożyta więkami Królowo — dziewico!
Twój widok pieści oczy i umysł upaja,
Jak gdyby Góra — biała, albo Himalaja!
Poglądam rozczulony w pyszne lice twoje,
W twoje piersi spaniałe, w twych ramion rozwoje.
Ty zasiadłaś na tronie ze śniegów i lodów,
Z którego na przestrzenie dwóch dzielnych narodów
Poglądasz sobie dumnie i głosisz rozkazy,
Okropniéjsze nad wszystkich języków wyrazy!
Twoje sługi pioruny i chmury i burze!
Ślesz ożywcze powietrze roślinnéj naturze!
Z twéj woli wcześna wiosna, albo krótkość lata,
Albo też mroźna zima długo nas przygniata;
Czasami nieurodzaj, chorób różnych pory,
Zdajesz się sypać na nas, jak z puszki Pandory!