Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Płyną goście ochoczo wiodąc pogadanki,
Śmiéchy, krzyki i żarty, pieśni, pohulanki;
Które odgłos rozbija po skałach i lesie,
I powtarza i milczy i znów daléj niesie;
A przez ogniów na skałach poruszanie częste,
Pryskają iskry w koło na powietrzu gęste;
Aż ptastwo blaskiem ognia z gałęzi spłoszone,
Ucieka śpiesznie samo nie wié w którą stronę.
Łodzie płynąc parami za strumienia lotem,
Chwieją się kołysane bałwanów zawrotem;
Niekiedy uderzając o ukryte skały,
Cisną się na zakręcie w bałwanów zawały,
Gdzie opoki wyniosłe, zbliżone do siebie,
Zakrywają blask ognia i gwiazdy na niebie;
Gdzie goście przeniknieni widokiem trwożliwym,
Kipiącemi żywioły i szumem zdradliwym,
Zdaje się im że płyną na łodzi Harona
Z tego świata na tamten — tak rzeka ściśniona
Skałami wysokiemi, że pędzi jak wściekła,
Jak szatan, co ofiarę unosi do piekła!
Zagrożeni widoczną rozpaczą i trwogą,
I miotani wewnętrznie myślą zguby srogą,
Bez nadziei drogiego ocalenia życia,
Już tylko oczekują swych łodzi rozbicia!
Lecz górale odważnie i bez uszkodzenia
Płyną mężni po falach gniéwnego strumienia,
Z wszystkiemi przeszkodami dobrze obeznani,
Jak gdyby oni sami byli tu szatani!
Bo Dunajec choć gniéwny, posłuszny ich woli,
Choć często z ukrytemi skałami swawoli —
U stóp Czerwonéj Skałki zwalnia swoje wody
I odbija w źwierciedle swém piękność urody;