Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wychylisku góry swych szczątków nieładem
Zwieszone z zaroślami swemi nad Popradem.
Kaźmierz Wielki co umiał w swém państwie panować,
Rozkazał na tém miejscu zamek wymurować;
Więc było w jego murach zbrojno i bogato,
I nie jedno mieszkańcom przeszło dobre lato.
Teraz te mury puste, tylko przy ich błoniu,
Jeździ często Marcinek na śnieżystym koniu,
Jako duch tego grodu; bo nocą pogodną
Pokazuje się ludziom swa postacią zwodną.
On po Janie Bonnerze zamek odziedziczył,
Mieszkał w nim i puharem dnie za dniami liczył,
I używał dostatków — gdy brakło napoju,
Nie mógł sobie zwykłego odszukać spokoju;
Nakoniec był zmuszony opatrzyć piwnicę
Winem, jakie wydają tokajskie winnice;
Ale kupiec tamtejszy gdy spostrzegł się potem,
Żądał by mu Marcinek zwrócił beczkę z złotem,
Która mu się za wino w pomyłce dostała,
Bo takie same znaki i obręcze miała;
Lecz Marcinek kupcowi zaprzeczając szkody,
Wystawiał posądzenia niesłuszne powody;
W Starym-Sączu przed sądem kupiec go zaskarża,
Marcinek zapozwany, tak się tam wyraża:
„Bogdaj moja po śmierci dusza nie spoczęła,
„Bogdaj mnie w swoje łono ziemia nie przyjęła,
„Jeżeli mam nie wino!” — Sąd przyznał kupcowi
Pomyłkę, a niewinność dając Marcinkowi;
Który cudzą własnością nie długo się cieszył,
Umarł w srogich boleściach, że tak ciężko zgrzeszył.
Odtąd cień jego zawsze w tych gruzach przebywa,
W nocy jeździ i straszy, w dzień go mur ukrywa.