Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdyby jednak ktoś przywiózł tu z Frankfurtu smutek? Czy sądzisz, że możnaby go uleczyć?
— Kiedy się nie wie co robić, trzeba wszystko powiedzieć Bogu! — oświadczyła żywo.
— Dobra to myśl, moja Heidi, — zauważył. — Jeśli jednak smutek ten właśnie on sam zesłał na człowieka, to cóż ma powiedzieć Bogu?
Zamyśliła się, nie tracąc jednak pewności, że lekarstwo na smutek jest w Bogu jedynie. Wkońcu znalazła odpowiedź w przeżyciach własnych.
— Trzeba czekać! — zadecydowała stanowczym tonem. — Trzeba myśleć ciągle, że Bóg sposobi coś radosnego, co nastąpi po smutku, trzeba czekać cicho i nie uciekać, a stanie się tak, że wyjdzie na jaw, iż Bóg przez cały czas miał coś dobrego na myśli. Tego nie wiemy naprzód i dlatego smutek wydaje się nam rzeczą, bez końca trwać mającą.
— Piękna to wiara, moja Heidi, trzymaj się jej, drogie dziecko! — powiedział, potem podumał zapatrzony na potężne skały, na lśniącą w słońcu dolinę i dodał: — Widzisz, zdarzyć się może, że siądzie tu ktoś z oczyma tak przysłonionemi smutkiem, iż tych wszystkich piękności nie widzi. Wtedy jest mu podwójnie smutno. Czy to rozumiesz?
Heidi poczuła ukłucie w sercu, wspomniawszy w tej chwili ślepą babkę, która widzieć niczego nie może. Ból ten wracał stale, ile razy sobie uświadomiła to nieszczęście. Odparła tedy z powagą:
— Tak, rozumiem to dobrze. Wiem jednak, że jeśli się czyta babce hymny, to czuje ona taką jasność, iż nabiera weołości, jakby widziała wszystko.
— Jakież to hymny, Heidi?
— Umiem napamięć te ustępy, które babka najlepiej lubi, gdzie mowa o słońcu i pięknych ogrodach, gdyż zwykle czytuję je po trzy razy.