Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do fartuszka. Postanowiła je powtykać w siano swego legowiska, by wyglądało, jak łąka. Pietrek musiał patrzeć na wszystkie strony, co było nie łatwem zadaniem, gdyż okrągłe, niby kule, oczy jego poruszały się dość powoli. Kozy także naśladowały Heidi, biegając tu i tam, to też Pietrek gwizdał i nawoływał nieustannie, by zgromadzić rozbiegane zwierzęta.
— Gdzieżeś się to znowu zapodziała, Heidi? — wrzeszczał groźnym potrosze głosem.
— Tu jestem! — odpowiedziała skądś. Pietrek nie mógł jej widzieć, gdyż siedziała na ziemi, za małym pagórkiem, porosłym macierzanką. Powietrze przepajał zapach, jakiego Heidi nie znała dotąd. Tkwiąc w tej gęstwie, wdychała woń pełną piersią.
— Chodźże, chodź! — wołał Pietrek. — Nie wolno ci spaść ze skały! Dziadek zabronił, rozumiesz?
— A gdzie te skały? — spytała, nie ruszając się z miejsca, gdyż zapach podobny do kadzidła stawał się coraz to milszy.
— Tam, wysoko, bardzo wysoko! Mamy długą jeszcze drogę przed sobą, więc chodź. Na szczycie skał siedzi ptak drapieżny skrzeczy.
To pomogło. Heidi skoczyła na równe nogi i przybiegła do Pietrka, z pełnym kwiatów fartuszkiem.
— Masz już dość! — powiedział, wspinając się razem z nią wyżej. — Nie zrywaj więcej, bo zawsze będziesz zostawała w tyle, a zresztą zabraknie ci ich na jutro.
Ta ostatnia racja przekonała ją w zupełności. Zresztą fartuszek był niemal pełny. Szła tedy dalej z Pietrkiem, a kozy kroczyły także w większym porządku, gdyż zdala już zwęszyły smakowite zioła pastwisk wyżynnych i dążyły ku nim wytrwale. Zwyczajną, codzienną kwaterą Pietrka i pastwiskiem kóz jego była obszerna łąka u podnóża stromych skał, które, obrosłe w części niższej krzakami i kosodrzewiną, sterczały dalej nagie i strome w niebo. Po jednej stronie opa-