Strona:PL Sonata Belzebuba.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

SAKALYI  Po prostu i trochę nieściśle wyraziliście, mój Rio-Ramba, bardzo ważny i tym niemniej pospolity fakt: absolutną izolację każdego indywiduum we wszechświecie.

ISTVAN  Ach, — gdybym mógł to zamknąć w tonach. Ale stawiam nuty na pięcioliniach, jak buchalter liczby w swoich książkach i martwa jest moja praca dla mnie, mimo, że innym tak się ta muzyka podoba. To jest właśnie dobrze zrobiona muzyka, ale nie sztuka. O, jakże rozumiem teraz tego, co chciał napisać taką sonatę, jak sam Belzebub. Nagle pojąłem to od razu. (wchodzi przez drzwi oszklone w głębi BALEASTADAR w czarnej mantyli i czarnym, szpiczastym kapeluszu z szerokim rondem. Za nim, zakryta na razie dla obecnych jego postacią, idzie Hilda FAJTCACY w futrze czarnym, bez kapelusza). Ja nie chcę życia, wyrażonego w dźwiękach, tylko żeby tony same żyły i walczyły między sobą o coś niewiadomego. Ach, tego nikt nie pojmie!

BALEASTADAR  A może ja to już pojmuję? Może przeze mnie stanie się właśnie to, o czym pan myśli? (wszyscy odwracają się ku nim). Dobry wieczór. Proszę się nie ruszać. Nie chcę psuć iście mordowarskiego nastroju, możliwego jedynie w tych górach.

BABCIA  Oto masz swego Belzebuba, Istvanie (spostrzega Hildę, której dotąd nikt nie zauważył) Cóż to za obca figura w naszym gronie? A może ona pomoże mi właśnie w sprawdzeniu się mojej kabały.

ISTVAN  Niech babcia nie udaje naiwnej. To demon pana Sakalyi. Cudowna kobieta: pani Fajtcacy — znam ją tylko z opery. Głos ma niesłychany.

SAKALYI  Hilda! Czemu przyszłaś tutaj? Jedyne miejsce, w którym mogłem o tobie nie myśleć, zatruwasz mi swoją obecnością, przypominając mi całą realność mego upadku. Już mi się zdawało; że zdołałem przetransponować to w mordowarsko-artystyczny nastrój.

HILDA  Milcz — tu są obcy. Nikt cię nie pyta o to, co czujesz. Są rzeczy ważniejsze.

ISTVAN  Jakże innym jest głos jej w mowie...

HILDA  (do Sakalyiego, wskazując Krystynę) Widzę tu jakieś niewinne jagniątko, które uwodzisz trucizną wszczepioną ci przeze mnie. Takich kobiet widocznie ci trzeba, niedołęgo. O, jakże jestem nieszczęśliwa. Tak się pociesza ten błazen, zamiast zdobyć moją duszę, niedosiężną dla małych.

SAKALYI  Hilda! opamiętaj się. Teraz ja ci mogę powiedzieć: tu są obcy...

HILDA  Nie móc się ukorzyć przed mężczyzną, który wzbudza najdzikszą namiętność — czyż jest coś obrzydliwszego dla kobiety w moim stylu?

BALEASTADAR  (dotyka ręką jej ramienia) Ależ, pani Hildo: już była pani na dobrej drodze. Niech pani sobie przypomni naszą pierwszą rozmowę w winnicy, w blaskach popołudniowego słońca.

SAKALYI  Czy pan kupił już to ścierwo? (wskazuje na Hildę). Bo podobam się jej na pewno tylko ja.