Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I tych Atrydów, przez egejskie fale
Podążę? Jakież ukażę oblicze
Przed Telamonem? jak widok mój zniesie
Ojciec, gdy stanę bez wszelkiej odprawy,
       465 Przed nim, co wieńcem zaszczytnym lśnił sławy?
Tego nie zniósłbym; więc chyba pod Troję
By wyzwać wrogów w zawody, pobiegnę
I rzecz chwalebnie sprawiwszy, sam legnę.
Lecz tem bym przecie ucieszył Atrydów.
       470 Więc co innego! potrzeba mi próby,
Którą dowiodę rodzica starości,
Żem krew z krwi jego i kość z jego kości.
Szpetnem długiego bo pragnąć żywota,
W którym wciąż jedna by gniotła zgryzota.
       475 A nowe doby cóż przydadzą dobom,
Nad to, że zbliżą człowieka ku grobom?
Tego zaś męża nie miałbym ja w cenie,
Coby przez puste się krzepił marzenie.
Żyć pięknie, albo pięknym umrzeć zgonem
       480 Winien szlachetny. To moim zakonem.

CHÓR.

Każdy to przyzna, że nie podrzucone,
Lecz takie słowa wyrzekłeś wprost z serca;
Zmilknij ty jednak i dopuść życzliwych
Radę do duszy, a porzuć te troski.

TEKMESSA.

       485 O panie, niema tak ciężkiej wręcz doli
Dla człeka, jako nieść brzemię niewoli.
Ja zaś z wolnego zrodziłam się ojca,
Który swem mieniem wśród Frygów górował,
A dziś ja w jarzmie, snać bogi tak chciały