Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A dlaczego? — spytał Edzio, zaciekawiony.
— Bo mój — powiedziała spokojnie — i nie dam tego, co moje, jeśli nie chcą.
Ta siła i pewność w młodziutkiej dziewczynie wzięły miękkiego panicza. Słuchał, nie wierząc uszom.
— Nie dasz? — zapytał.
— Padnę, a nie dam. Przeznaczony mi od Pana Boga, to ludziom od nas wara!
— A jeśli on ma ojca?
— Każdy ma ojca, więc cóż?...
— Ojciec ma prawo do swego dziecka.
— Ale nie w tem.
— W czem?
— W kochaniu — szepnęła cała ponsowa.
— Ojciec ma prawo we wszystkiem do swego dziecka.
Jaguś długo wpatrywała się czarnemi ślepiami w panicza, aż od patrzenia tego wyszły pełne łzy z jej oczu i stoczyły się po twarzy.
— Ale nie ma prawa mnie zabijać, bo ja nie jego dziecko, a przeciebym nie przeżyła, gdyby mi go odebrano. — Wyprostowała się, odwróciła i odeszła wolno.
— Krakowskie dziecko naszego ludu — szepnął Wacek i popędził za dziewczyną.
...Ojciec Wacka nie ma prawa jej zabijać — mówił do siebie Edzio. — Dotąd nie pomyślałem o tem, a przecie to tak proste. Mając prawo do swego syna, nie ma przez to prawa zabijać drugich, ani im nawet krzywdą robić... Jakże się to wszystko dziwnie plącze i łączy. Czy nie najrozumniej zostawić wszystko Temu, który stworzył prawa i pchnął je w niezmiennym, z tą straszną konsekwencją, kierunku. Nie ma prawa — powtarzał — dobór musi się odbywać podług praw, które egzystowały przy początku świata. Komuby się