wydawały rozkoszną won wiosny, lecz niebo było zasępione, w naturze — ponuro. Wacek, zły, że nie może lecieć do Bronowic, był zdenerwowany, smutny, stracił raptownie wiarę w siebie i swój talent. W pracowni szkolnej smarował jakiś szkic dla handlarza żyda za dwadzieścia pięć papierków. — Na zapytanie kolegów w kwestji zaczętego w Bronowicach obrazu — odpowiedział:
— Sztuka fajkę pali i śmieje się.
— Szczęście, że się śmieje, bo zwykle pali fajkę, milczy i nie patrzy na nasze smarowania.
— Jeżeli tylko raz spytała się: — „A kto tam?“ — a gdy jej odpowiedziano: — „Michał Anioł“ — kiwnęła łaskawie głową, można się pocieszyć. Jeżeli się nie spytała nawet: — „Kto tam?“ gdy Rafael przyszedł — paliła fajkę wciąż, zamyślona i zła.
— A kiedy myśmy przyszli?...
— Zaklęła wściekle i dalej pali — zawołał Wacek. — My jesteśmy nieporównani w szkicach dla żydów po piętnaście lub najwyżej dwadzieścia blatów...
Na trzeci dzień chmury ustępowały, słonko przez szczeliny coraz częściej wyglądało, świat się do niego rwał. Do szkoły wpadł Jaś, szukał Wacka, znalazł i oddał mu list.
„Mój paniczu, we czwartek wesele Józka Trznadla z Zosią Szafrańcówną. Ja i Marysia jesteśmy za druchny. W samo południe zajedziemy przed kościół Panny Marji, jako do naszej parafji, a potem na Nowej Wsi, w wielkiej karczmie przyjmują drużbowie i kto ma ochotę. Dziewczęta nasze radeby widzieć panoszków ze szkoły w kościele. Przyjedziemy we trzy wozy, to się przecie zabierzemy.
„Cnie mi się bez panicza i tyle, ale deszcz przecie nadstaje... Pozdrawiam wszystkich w szkole.
Agnieszka.“
Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/074
Wygląd
Ta strona została przepisana.