Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie — szepnęła, oblana szkarłatem. — To ja powinnam panicza.
— Ty mnie?
— Tak powinno być, bo ja młodsza — odpowiedziała śmielej. — I żeby panicz całował taką spracowaną, czerwoną łapę, to już chyba niedługo byłby koniec świata.
— Właśnie spracowaną. Gdzież idziesz?
— Do Łobzowa, z mlekiem.
— Odprowadzę cię.
— Żeby ino ludzie nie gadali.
Poszła, Wacek obok niej.
— Cóż mają gadać?
— Byłe nieco — u ludzi o gadanie nie trudno.
— I robisz sobie co z gadania ludzkiego?...
— Jeszcze czego! ale tatuś, matusia wydziwialiby na mnie i na panicza. A Walek, to już, o la Boga!
— Któż to jest ten Walek?
— Gospodarski syn, będzie miał z pięć morgów gruntu na siebie, delikatny, na książce dobrze się zna.
— Dawno się znacie?
— Jeszcze z błonia, potem ze szkoły. Pasaliśmy razem i razem do szkoły chodzili.
— Umiesz czytać?
— Galanto! i piszę przecie.
— Napiszesz do mnie list?
— O czemże?
— Co się dzieje u was na wsi.
— Tegoby nie spisał na wołowej skórze.
— Cóż takiego?
— Różności rozmaite... i już!
— Walek — ładny chłopak?
— Niczego — śwarny, co się zowie.
Wacek nie miał pojęcia o znaczeniu wyrazu „śwarny“ w tak wysokim stopniu.
— A ja śwarny jestem dla Jagusi?