Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać całą lichotę tej zubożałej generacji, całą śmieszność jej tandentnej anatomji.
Były to ogromne wiechcie piór, wypchane byle jak starem ścierwem. U wielu nie można było wyróżnić głowy, gdyż pałkowata ta część ciała nie nosiła żadnych znamion duszy. Niektóre pokryte były kudłatą, zlepioną sierścią, jak żubry, i śmierdziały wstrętnie. Inne przypominały garbate, łyse, zdechłe wielbłądy. Inne wreszcie były najwidoczniej z pewnego rodzaju papieru, puste w środku, a świetnie kolorowe nazewnątrz. Niektóre okazywały się zbliska niczem innem, jak wielkiemi pawiemi ogonami, kolorowemi wachlarzami, w które niepojętym sposobem tchnięto jakiś pozór życia.
Widziałem smutny powrót mego ojca. Sztuczny dzień zabarwiał się już powoli kolorami zwyczajnego poranka. W spustoszałym sklepie najwyższe półki syciły się barwami rannego nieba. Wśród fragmentów zgasłego pejzażu, wśród zburzonych kulis nocnej scenerji — ojciec widział wstających ze snu subjektów. Podnosili się z pomiędzy bali sukna i ziewali do