Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ców w oddali zadzierały głowy ku niebu, wskazując coś wzniesionemi rękami.
I wnet zaroiło się niebo jakąś kolorową wysypką, osypało się falującemi plamami, które rosły, dojrzewały i wnet napełniły przestworze dziwnym ludem ptaków, krążących i kołujących w wielkich krzyżujących się spiralach. Całe niebo wypełniło się ich wzniosłym lotem, łopotem skrzydeł, majestatycznemi linjami cichych bujań. Niektóre z nich, jak ogromne bociany, płynęły nieruchomo na spokojnie rozpostartych skrzydłach, inne, podobne do kolorowych pióropuszów, do barbarzyńskich trofejów, trzepotały ciężko i niezgrabnie, ażeby utrzymać się na falach ciepłej aury; inne wreszcie, nieudolne konglomeraty skrzydeł, potężnych nóg i oskubanych szyj, przypominały źle wypchane sępy i kondory, z których wysypują się trociny.
Były między niemi ptaki dwugłowe, ptaki wieloskrzydłe, były też i kaleki, kulejące w powietrzu jednoskrzydłym, niedołężnym lotem. Niebo stało się podobne do starego fresku, pełnego dziwolągów i fantastycznych zwierząt,